Mobilny Obóz Biegowy w Beskidzie Sądeckim

Biegnę na Maciejową może z setny raz w życiu, wyprzedza mnie Paweł, Dorota, Radek. Przesuwam się na koniec stawki, będę zamykał. To już ostatnie wybieganie na marcowym Mini-Obozie w Rabce i tak mi trochę szkoda. Ludzie podpytują o letni obóz, ale my z różnych przyczyn nie porezerwowaliśmy w Rabce noclegów, a jak pytamy teraz, to już nikt dwudziestoparoosobowej grupy na tydzień nie przyjmie.

I nagle, tuż przed wyciągiem na Maciejowej, robi mi się w głowie tumult. Zbiegają się wszystkie pomysły alternatywne, latami huczące burze mózgu i chęci, żeby zrobić coś, czego jeszcze nie ma. I kiedy po lewej stronie rozpościera się jak biały obrus widok na Słone, to ja już wiem jak będzie na kolejnym obozie KS Staszewscy. I gdzie on się odbędzie.

Tak skakaliśmy z emocji na Turbaczu. W tym roku wbiegliśmy nową drogą – od Obidowej, szlakiem dla narciarzy biegowych (nie deptaliśmy torów, ale skorzystaliśmy z tego, że trasa była wyratrakowana). Zależało nam mocno, żeby było coś nowego, innego.

Turbacz chyba też miał taką samą potrzebę, bo zmienił się nie do poznania. Od dziecka, od kiedy chodziłem tu z ojcem, to była zawsze góra gęsto obrośnięta lasem. A teraz jakaś globalnie ocieplona trąba powietrzna wyrwała mu całą czuprynę. Z Turbacza widać nie tylko Babią, ale Tatry w takiej okazałości, jak sprzed schroniska.

Największa przygoda czekała nas i tak na zbiegu z Turbacza. Runmageddon normalnie. Trąba też zbiegała (lub wbiegała) po tej samej trasie, bo zwaliła na odcinku Turbacz-Maciejowa dobre sto drzew. Nawet tam, gdzie las ocalał, co chwila leży zwalone na drogę drzewo, które trzeba przeskoczyć, ominąć, przejść pod nim. Nie poznasz starych ścieżek, 50 twarzy Gorców normalnie.

Do tradycyjnego biegu na Krzywoń dodaliśmy kawałek biegu bez szlaku w stronę Żura i zrobiliśmy tam zawody w zbiegach. A ja zrobiłem fotę Kingi na czele grupy, wysforowanej jak zając. Sosny są jednak pięknymi drzewami.

Wieczorna integracja w Hulaj Duszy i Kasia, której nie schodzi z twarzy euforia, i Przemek, mistrz wśród lobbystów i inni pytają o letni obóz. Siedzi mi to w duszy następnego dnia w drodze na Maciejową i Szumiącą (wreszcie, po dziewięciu latach obozów w Rabce, znaleźliśmy logiczną drogę dookoła Słonego). I kiedy dobiegamy na miejsce zbiórki, gdzie zielony szlak przygotował dla nas lodową zjeżdżalnię, już wiem jak to będzie. Wiem jak będzie wyglądał letni Obóz Biegowy KS Staszewscy (tzw. oferta już jest pod tym linkiem – KLIKNIJ). I gdzie się odbędzie.

To ważne dla mnie miejsce. I zdjęcie – z trasy Biegu Siedmiu Dolin, połowa pełnego dystansu 100 km, mój epicki bieg z 2014 r., kiedy skutecznie uciekałem przed limitem czasu. Na zdjęciu szczyt Radziejowej, 1262 m npm, wysokość podaję z głowy, bo mi w głowie Radziejowa siedzi bardzo. Tu pierwszy raz byłem z moim tatą 42 lata temu, symboliczna liczba, maratońska. Tata miał mniej więcej tyle lat, co ja na tym zdjęciu. Kiedy tu przyjeżdżam, chodzę z dziećmi albo biegam sam lub z tłumem biegaczy – to znów jestem tym dziesięciolatkiem na wakacjach w Piwnicznej. Lodów na Węgierskiej już nie ma, ale Smocza Jama przy rynku się zachowała i z kawiarni zmieniła się w niezłą restaurację lokalną.

Na obozie zjemy tam pewnie obiad.

Fantazjując o tym, jak zrobić obóz biegowy, żeby było inaczej myśleliśmy kiedyś z Kingą o schronisku. Wynająć pokoje na przykład na Starych Wierchach. Zrobić sobie taki reset. Ale na samą myśl wyłączały mi się podzespoły. Cały tydzień z tymi samymi świerkami? Może Turbacz, ale jednak też nie.

A potem przypomniałem sobie swoją zeszłoroczną wyprawę – trzy dni biegania po Beskidzie Żywieckim z noclegami w schroniskach. Świat się zmienił – nie potrzebujesz śpiworów, plecaka ze stelażem. Wrzucasz na zmianę koszulkę, bluzę, majtki i skarpetki. Piżamę, ładowarkę do telefonu z powerbankiem, papierową mapę, kilka batoników. W schronisku dostajesz łóżko z pościelą, nie musisz nosić konserw, tylko zamawiasz śniadanie. I w drogę.

Dałoby się to powtórzyć w grupie? Nie do końca, trasa ze Zwardonia na Pilsko, a potem do Korbielowa jest fajna, tylko co w tym Korbielowie? Po mnie przyjechała rok temu Kinga, poszliśmy na Pilsko z Małym Yodą i Sabiną. Ale jeśli mamy zrobić taki czelendż w ramach obozu, to powinniśmy wymyślić pętlę.

I wtedy zadałem sobie zasadnicze pytanie. Tu dygresja: tak samo było, jak w 1991 r. jeszcze jako student zostałem bez pracy po rozwiązaniu pisma „Rock’n’Roll”, myślałem, gdzie mógłbym pracować, aż nagle na skrzyżowaniu Świętokrzyskiej i Nowego Światu zadałem sobie sam pytanie: Wojtek, a gdzie chcesz pracować. Wiadomo, w Wyborczej – więc wsiadłem w autobus (z którego właśnie mnie wyrzucają za fraki na przystanku Niepotrzebność).

Teraz zasadnicze pytanie brzmiało: Wojtek, jakie są twoje góry, jakie jest twoje miasteczko – poza Rabką, w którą się wżeniłeś. I wszystko było jasne: Beskid Sądecki, Krynica, Piwniczna. Tutaj pierwszy raz widziałem z gór rozświetlone wieczorem miejscowości (to było Rytro i Stary Sącz), kiedy schodziliśmy z tatą z Przehyby. Przypomniało mi się to na pierwszym dniu Mini-Obozu, kiedy pobiegliśmy nocą na Grzebień i mrugała do nas Rabka. Teraz możemy pobiec na Przehybę obozową grupką.

Jak? Kiedy na ostatnim zbiegu marcowego Mini-Obozu przybiegłem do Kingi z tym pomysłem, miałem już wszystko poukładane. Zaczynamy w Krynicy. Nocujemy kolejno na Hali Łabowskiej, Przehybie – w warunkach surowych jak norweskie chatki. A potem dwa wypasione hotele – Sucha Dolina, koło mojej Piwnicznej i Wierchomla, gdzie kiedyś byłem z Dorosłą Córką, a wszystko pachniało świeżym drewnem. Będziemy dobiegać przed obiadem, odpoczniemy, a po południu zrobimy krótki trening.

Obóz potrwa pięć dni. Przydałby się w połowie przepak. Żaden problem – bo do Suchej Doliny można dojechać samochodem, więc wystarczy wrzucić drugą turę ciuchów do wora w Krynicy przed startem obozu, żeby ją dostać do ręki w Suchej Dolinie.

Kiedy w Rabce żegnaliśmy się z obozową ekipą, zapowiedzieliśmy szkic pomysłu. A potem wsiedliśmy w samochód i w drodze Kinga z miejsca zabrała się z organizację. Porezerwowała wstępnie noclegi w odpowiednich terminach – od środy 31 lipca do niedzieli 4 sierpnia. A tysiące szczegółów przegadywaliśmy całą drogę do Warszawy. I mamy już szkic obozu, chociaż Kinga tygodniami będzie go uzupełniać detalami, bo jako córka zegarmistrza jest perfekcjonistką. Zapraszamy. Czegoś takiego prawdopodobnie jeszcze w dziedzinie obozownictwa biegowego nie było 🙂

Wiecie co – kocham biegać. I kocham robić bieganie.

Komentarze

11 thoughts on “Mobilny Obóz Biegowy w Beskidzie Sądeckim”

  1. Staszewski Wojciech

    Marzena, Kuba – czasem jak coś się przeciągnie, jak wąż to w poniedziałek jest gołe zdjęcie (wiadomo w jakim sensie), a tekst po północy. A teraz już wszystko gotowe. Rozpisałem się nader 🙂

  2. Wojtku, Ty to masz pomysły:) myślę, że głodne gór dzieci Turbacza staną do nowego wyzwania&eksperymentu KS;). Jestem na TAK!

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *