Łażę jak głupi w kółko już ponad godzinę, postanawiam, że jeszcze do wpół do drugiej szukam, a potem biegnę z szarym od smutku sercem. Obok przejeżdżają ciężarówki, chlapią błotem z ulicy, można się przyzwyczaić, bo to błoto, może trochę czystsze od dwóch godzin pada z nieba. Mokro, mroźno, wilgotno, jedno wielkie zło.
Już kiedy w tym biegłem – zaplanowałem sobie dwugodzinne długie wybieganie w drodze do pracy – myślałem, że to „najgorszy trening roku”. Piszę w cudzysłowie, bo w każdym roku musi być taki trening. Jest ciężko, nieprzyjemnie, tempo dołuje, końca treningu nie widać, wiosny nie widać, niczego nie widać, człowiek jest w czarnej dupie. Najbardziej zapamiętałem kilka lat temu podbiegi koło stajni na Ursynowie w podobnej pogodzie, kiedy dodatkowo w pobliżu wybiło szambo i waliło w całej okolicy. I nie myślałem, że teraz będzie jeszcze gorzej.
To pierwszy trening w nowym rytmie tygodniowym, który już zapowiadałem w poprzednim wpisie. Moja norma to pięć jednostek, ale teraz zamierzam rozkładać je inaczej. Pierwsza w poniedziałek, dziś byłem na podbiegach ze zbiegami na podbiegu Słonika w Lesie Kabackim. We wtorek – drugi trening czyli 10 km do pracy. Tam łazienka, cywilne ciuchy, a po pracy wskakuję w ciuchy biegowe i lecę na Trening Wspólny – czyli solidna jednostka z Podopiecznymi z kilkukilometrowym dobiegiem. Środa – wolne, to nowość, wolnych od biegania śród to nie miałem chyba od studiów. Czwartek znów dwie jednostki – długie wybieganie naokoło w drodze do pracy, a potem powrót z akcentem. Piątek wolny, a potem w sobotę jakieś wariacje wokół parkrunu i treningu wytrzymałościowego.
We wtorek wszystko sprawdziło się świetnie. Taką fotę Kinga strzeliła nam po treningu:
A w czwartek dno. Od rana pada, próbuję przeczekać, pracuję w domu. Ale w końcu trzeba ruszać do redakcji. Pogoda zapowiada najgorszy trening roku, nie mogę się w tej chlapie rozpędzić do przyzwoitej prędkości, wychodzi mi przez pierwszą godzinę średnia 5:49 min./km, dużo wolniej niż biega Kinga. Przez las docieram do Powsina, próbuję wbiec na wał wiślany, ale tam teraz budują obwodnicę, droga zagrodzona, trzeba biec ulicą. Ulicę rozjeżdżają ciężarówki, nawierzchnia wygląda trochę jakby formowała na niej szyki kompania czołgowa z Rudym 102 na czele. Błoto, wilgoć, mróz i zło. Wiem, że już pisałem, ale jest tak okropnie, że mam ochotę złorzeczyć w kółko. I te ciężarówki, trzeba im zbiegać z drogi. A druga jedzie z przeciwka, nie zwalnia. Przyspieszam, bo gałąź z drzewa zwiesza się na poboczem, jak przeciwczołgowe zasieki. Zmieszczę się.
I mieszczę się, chociaż gałąź jak się w ostatniej chwili okazuje ma jeszcze odgałęzienie na wysokości głowy. I dwa metry za gałęzią orientuję się, że „Martwe dusze” Gogola grają mi tylko w prawym uchu. Wypadła lewa słuchawka.
Zaczynam szukać. Białej słuchawki na śniegu. Trzy minuty, pięć. Potem myślenie, analiza toru odgarnianej ręką gałęzi. No tu muszą być. Dwadzieścia, trzydzieści minut – nie ma. Sprawdzam też tam, gdzie nie powinna spaść. Nie ma. Godzina. Wpadam na pomysł, żeby poprosić o pomoc Siri w telefonie. I rzeczywiście Siri jest przygotowana: lokalizuje słuchawkę, pokazuje na mapie, może nawet wyemitować mi sygnał dźwiękowy ze zgubionej słuchawki. Wyprowadza mnie na środek drogi, na drugą stronę. Nigdzie.
Postanawiam szukać do 13.30. Liczę na cud, oczywiście że liczę. Przypomina mi się moja łatka dziecka szczęścia. I cudu nie ma. Jest za to coraz większy smutek. Bo te słuchawki są genialne, bo kosztują bimbaliony, bo podarowała mi je Kinga na 50. urodziny w najprzytulniejszej włoskiej knajpce na Powiślu. Emocji nie odkupisz chociaż są tak drogie, słuchawek też chyba nie, bo za drogie.
I w tym momencie następuje wydarzenie jak z kiepskiej literatury. O 13.30 ruszam spod tej samej gałęzi, przebiegam dwa kroki i – tu powinny być trzy kropki, ale to naprawdę zbyt prostacki zabieg literacki nawet jak na tę okoliczność – widzę przed sobą lewą słuchawkę w szarym od błota śniegu. Leży i wystaje czarnym środkiem do góry.
Tam też byłem, sprawdzałem, patrzyłem ze dwa-trzy razy. I nie było. A jest, cud. Powinny tu przychodzić pielgrzymki jak do Medjugorie, tylko musieliby wycofać z tej drogi ciężarówki.
Muszę sobie jakoś opisać tę sytuację. Najlepszy dowcip Janka od lat. Biegnę jeszcze godzinę do pracy ze słuchawkami w uszach, z „Martwymi duszami” Gogola i trochę z Jankiem w głowie.
W czwartek nie mam już siły na przyzwoite tempo na powrotnych interwałach (robię poprawkę w weekend – wyjdzie średnia z interwałów 4:00 min./km). Będę robił odwrotnie – akcent w drodze do pracy, a długie wybieganie w drodze powrotnej. I cóż, że po ciemku – gorzej już nie będzie.
Eksperyment chyba się sprawdza. W zeszłym tygodniu 65 km bez specjalnej napinki na długie bieganie.
Ogłoszenie parafialne na koniec. W następną (nie najbliższą, tylko kolejną) niedzielę – 17 lutego – robimy 10do10 w Lesie Kabackim. Podopieczni i Sympatycy – przybywajcie. A „10do10” można wpisać w Gogola i wyskakuje o co chodzi.
7 thoughts on “Najgorszy trening roku”
nie cud, że była – cud, że działała! 🙂
Wśród treningów bieganych z mniejszym lub większym funem niestety zawsze będzie ten najpodlejszy. Wczoraj wieczorem snułem się 25 km po Wrocku. Dzień wcześniej Fajka pokazał mi swoje biegowe rewiry w Górach Sowich. Wytaplaliśmy się w błocie i śnieżnej brei aż miło… eh! dzieci 😉
Pjachu – taplanie w błocie Gór Sowich czy każdych innych, to sama przyjemność. Ale te ciężarówki…
Kuba – nie, to że działały, to technologia 🙂
Gdyby ktoś chciał kupić sobie chińskie podróbki takich słuchawek jak ma Wojtek to niech mnie spyta ile „trzyma” w nich bateria 😉
A ponieważ uważam, że cena oryginalnych jest absurdalna, znalazłem bardzo fajny zamiennik – z kabelkiem łączącym słuchawki, firmy Sony, bateria wystarcza na bardzo długa i sprawują się świetnie. Też mogę polecić jakby co.
A słucham „Wojny i pokoju”, czyli książki, która nawet na długich wybieganiach wydaje się lekko nudna.
Pict – to ja zapytam, bo widziałem takie podróbki w necie bodaj za 120 pln. Mówisz, że problem jest z baterią? A jak z jakością dźwięku? Czy głośnik jest ściśnięty jakby ktoś mówił przez tubę? Czy mikrofon jest słaby, że nikt Cię nie słyszy, jeśli próbujesz rozmawiać?
Od „Wojny i pokoju” odpadłem. Ale Dostojewski sprawdza się świetnie – „Wojna i kara”, a jeszcze bardziej „Idiota”. Wszystko jest w Audiotece
Wojtek – 45 min….. Dźwięk w miarę ok (nie jestem audiofilem jeśli chodzi i słuchawki do telefonu – ma grać), a rozmowy nie przetestowałem, bo odesłałem (A cena to chyba około 50 PLN, generalnie nie warto, tak jak moim zdaniem te oryginale są przesadnie drogie)
Prywatny niebiegowy obóz rodzinny tym razem a Wiśle. Cały tydzień: narty: Cieńków, Sarajewo, Klepki, Nowa Osada, Pasieki, Siglany, Skolnity, Soszów, Złoty Groń, Zagroń, Polana Zieleniecka, Salmopol. Jedna skromna wycieczka na Stary Groń. Piękna zima w górach. Tak narciarscy neofici porzucili zimowe chodzenie po górach…