Piątka z pięty

Sobota rano. Mały Yoda daje pospać, ale musimy szybko wstawać, bo zaplanowaliśmy z Kingą sprawdzian na parkrunie. Po powrocie z gór wcale nie śmigamy na treningach, wręcz przeciwnie, biegamy ciężko jak słonie, jak żółwie, jak lokomotywy. Większe zamulenie ciągłą siłą biegową niż strzał hemoglobiny.

Rano w łóżku wrzucam jeszcze na Facebooka KS Staszewscy filmik o pracy ramion, który Kinga parę dni wcześniej wyszukała w sieci. Filmik ma rację: pracuj rękoma przód-tył, a nie na boki. Tyle że model do tego karykaturalnie pracuje nogami, stara się za wszelką cenę biec „z palców”, czyli ze śródstopia. Wysokie uniesienie kolana razem z bardzo podkreśloną pracą ramion daje karykaturalny efekt: jakby bohater kina niemego pokazywał, że zaraz zerwie się do ucieczki.

Zrywam się gdzieś tak o 8.35, banan, cola, ubranie, rozgrzewka po drodze i o 9.00 startuję na parkrunie. Kinga też, z tym że ona nie wytrzymała napinki i dotruchtała przede mną. Też tak macie? Musicie być gdzieś zawsze wcześniej, przed czasem, jak Kinga albo Dziki? Czy wymyślicie sobie tysiąc zadań, żeby potem w stresie wpaść na ostatnią chwilę, jak ja?

Fot. Adam Dąbrowski/parkrun Ursynów (wszystkie zdjęcia)

Bieg jak bieg. Pierwszy kilometr ciut za szybki, ale pozwoliło mi to nadrobić tyle, że potem wystarczyło biec średnio po 4:00 (czasem parę sekund wolniej, czasem parę sekund szybciej), żeby wyjść na swoje – 16-sekundowe złamanie 20 minut. Ponieważ moja wywalczona pół roku temu w optymalnych warunkach życiówka w M-50 to 19:01, więc 19:44 uznałem za sukces.

Kinga miała złamać 23 minuty, to też niecała minuta od jej życiówki. I złamała, o dwie sekundy. W moim stylu, na ostatnią chwilę.

Kto słabszy z matematyki, to podam: ja 19:44, Kinga 22:58. Ona była druga wśród kobiet, ja dopiero siódmy open.

Za moimi plecami czai się Jacek opisywany tu kiedyś z bardzo niefajnego zachowania na półmaratonie w Błoniu, a potem ze świetnego załatwienia sprawy dwa tygodnie później na parkrunie na Ursynowie, dzięki czemu uwierzyłem, że kiedyś się dogadamy lewacy-liberałowie z narodowymi pisowcami. Półtora kilometra przed metą zostawiłem go za sobą, dlatego na zdjęciu niżej biegnę sam. Ale Jacek wyskoczy na ostatnich 150 metrach i dołoży mi 7 sekund. Rozjedzie mnie, jak PiS Trybunał. Trudno, walczymy dalej.

Potem spacer z Małym Yodą. I patrzę na komórce, a tam dyskusja o pięcie. Jakby ktoś chciał najkrótszej odpowiedzi, ze czego się biega, to jest ona na zdjęciu powyżej. Biega się z pięty. Jeśli moje zdjęcie Was nie przekonuje, to TUTAJ jest cała galeria. Ponad setka ludzi biegnie sfotografowana od przodu i łatwiej wypatrzeć tu pustułkę niż biegacza biegającego ze śródstopia.

W dłuższe wyjaśnienia, co na ten temat uważam, zdałem się na Facebooku, na fanpejdżu i na privie. Mniej więcej tak:

Po pierwsze nie ma co się starać stawiać stopy w ten czy inny sposób. To jest efekt naszej techniki, która zaczyna się od ruchu rąk (ramion). A to, jak wylądujemy jest sprawą wtórną, wynikającą z całej biomechaniki. Już tłumaczę.

Bieganie ze śródstopia, to piękna moda z porywającym mitem o Indianach Tarahumara. Sam temu mitowi kiedyś uległem i próbowałem sobie wmawiać, że „trochę biegam z palców”. Ale to nie jest naturalna mechanika ruchu dla biegacza długodystansowego. No nie jest i to nie tylko dla amatora. Ruch biegowy polega na wylądowaniu na stopie w okolicach pięty, przetoczeniu stopy w stronę przodostopia i odbiciu właśnie z przedniej części stopy. Lądowanie na śródstopiu jest realne w biegach krótkich i średnich. Powyżej kilku tysięcy kroków stopa nie byłaby w stanie wytrzymać takich obciążeń. Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie ten ruch, to lądowanie na śródstopiu, przeciążenie stopy – rozcięgno podeszwowe cierpnie na samą myśl.

To jak biegać? Spróbuj przeskoczyć kałużę. Powiedzmy, że odbijasz się z prawej nogi – wtedy zaczniesz ten skok od… energicznego ruchu lewym łokciem do tyłu. Bo tak właśnie jesteśmy skonstruowani – mocny ruch ręką do tyłu wywołuje mocne uniesienie tej samej nogi do przodu. Zależnie od tego, jak silna jest praca ramion, jak wysokie uniesienie nogi, jak mocne jest wybicie z drugiej nogi, jak mocne mięśnie brzucha i grzbietu, jak długi jest krok oraz jakie masz dysfunkcje układu ruchu i wady posturalne- wylądujesz w naturalny dla siebie sposób na tej czy innej części stopy. U sprinterów będzie to blisko przodostopia, bo praca jest bardzo energiczna, siła mięśni duża, na krótkim dystansie generujemy olbrzymią moc. U długasów – bliżej pięty – bo jest dokładnie odwrotnie.

Zgodzę się, że niektórzy mają predyspozycje do takiego czy innego sposobu lądowania – z powodów, o których było wyżej i w związku z budową anatomiczną, np. różną ruchomością kończyny w stawie biodrowym. Niektórym może lądowanie bliżej przodostopia nie szkodzi, mają rozcięgna ze stali. Są biegacze, którzy daliby się pokroić za to, że dla nich taki bieg jest naturalny. Ale nie ulegajmy takiej modzie, bo większości z nas by zaszkodziło. Bieganie z pięty, to nie jest nic złego. To absolutna norma, zwłaszcza dla nas, amatorów.

Idź pobiegać po miękkiej, leśnej ścieżce. W naturalny, niewymuszony sposób. Zapomnij o „podwoziu”, myśl o pracy ramion. Wzmocnij brzuch i grzbiet, żeby ta praca ramion przenosiła się na pracę nóg.

A teraz po szybkościowym ekscesie wracamy do siły i wytrzymałości. Dziś był kros w Lesie Kabackim (jar przy amfiteatrze daje radę), a jutro ścieżka zdrowia plus podbiegi na Treningu Wspólnym KS Staszewscy.

Komentarze

7 thoughts on “Piątka z pięty”

  1. Kilka lat temu gdy leczyłem się z ciągle powtarzających się kontuzji achillesa, fizjoterapeuta analizując moją technikę powiedział, że ląduje nawet nie na śródstopiu, ale całkiem na palcach i pracowaliśmy, żeby przesunąć to lądowanie do tyłu, ale trudno mi to szło… Więc nie moda, tylko nie umiem inaczej :-).

    Na pewno sprawia to, że moje nogi bardzo grymaszą jeśli chodzi o buty. 600-700 km i więcej nie idzie, stopy bolą. Mam w szafie obecnie 6 par po 600-700 km przebiegu, bo przecież buty nie mogą być tak szybko zużyte, wyglądają całkiem dobrze (jedyne co zdarte – podeszwa z przodu pod palcami) trzeba je co najmniej do 800km dociągnąć… Trwa to latami (najstarsza para z 2009 roku, póki co 676km przebiegu; dołożyłem 19 w niedzielę…),. Wyciągam taki but od czasu do czasu na trening, żeby skonstatować że biega mi się w nim okropnie i z powrotem do szafy…

  2. Hilfe – to norma achillesowa, nie panikuj 🙂
    Julek – czyli biegałeś pasikonikiem. Dziki tak kiedyś miał

    Do wszystkich:
    1. Powinno być już łatwiej z komentarzami, magik nam włączył utrudnienie ratując stronę przed spamem, ale to chyba jednak zbyt duże utrudnienie.
    2. Na dniach ogłosimy coś, czego się spodziewacie i coś, czego się nie spodziewacie 🙂

  3. Ja staram się dociągnąć każde buty do 2 tys. km i raczej mi się to udaje 😉
    O ile pamiętam najmniejszy przebieg to 1600 km.

  4. Skoro około tego wpisu jest parkrun, to napiszę, że dzisiaj ze zdziwieniem skonstatowałem, że to co wydawało mi się nieosiągalnym w życiu celem, czyli zajęcie podium w klasyfikacji wiekowej… dzisiaj miało miejsce 😀 co prawda na biegu na 80 osób, ale zawsze. Wynik średni, ale kiedyś mi nie kto inny jak twórca tego bloga podsunął pomysł, by starty na parkrunie poprzedzać wolnymi kilometrami. I chyba tylko jeden start miałem bez takiej „rozgrzewki”. Najlepsze jest to, że z ciekawości sprawdziłem na mailu i już kiedyś, w 2015 roku udało mi się osiągnąć podium w kategorii (wtedy nawet młodszej;) Tak więc polecam parkrun. Zawsze można się poczuć jak biegacz z czołówki i wyznaczać sobie nietypowe cele;)

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *