Rok 2020 zostawiamy za sobą

Czy ktoś miał czkawkę, czy był nieszczery, czy trafił kulą w płot – nie wiem, ale ubiegłoroczne życzenia „wszystkiego najlepszego”, które składaliśmy sobie przy wigilijnych stołach trafiły do czarnej dziury. Teraz, wygląda na to, że wychodzimy z czarnej dziury. Gorzej być nie może. Chyba.

Wracamy jutro do Warszawy, odespać te święta. Nie żebyśmy imprezowali do nocy, chociaż nocne Polaków posiady przy wódce, winie i samonakrywającym się wciąż stoliku były. Ale co rano Kinga zarządzała pobudkę około 6.50, żebyśmy byli pierwsi na stoku. Byliśmy trzy razy w Białce i raz w Spytkowicach. Filmiki, zdjęcia wrzuciłem na naszego Facebooka, jeśli ktoś ciekaw.

A pamiętacie święta 2019? Chyba gdzieś między świętami, a sylwestrem gruchnęło, że jest jakaś choroba w Chinach. Chiny? Koniec świata.

No i przyszedł koniec starego świata. Jaki będzie nowy? Maseczkowy? Postmaseczkowy?

Na wiosnę 2020 zapisaliśmy się razem ze sporą grupką Podopiecznych na maraton w Kownie. Miało być tak pięknie. Hotel rezerwowaliśmy na spotkaniu po styczniowym Biegu Chomiczówki. Kowno przeniesione na czerwiec 2021, a przyszłoroczna Chomiczówka na luty i oby się mogła odbyć.

Wtedy wirusem w Polsce przejmowała się jedna osoba – nasza lekko przewrażliwiona na punkcie chorób Ola (dziś maturzystka). Bawiło nas to wtedy. Niestety nie przejmowali się tym premier, prezydent, prezes PZPR. I to już nie jest zabawne.

To fakt, że cały świat, wszystkie kraje, wszystkie rządy nie za bardzo wiedzą, jak sobie radzić z wirusem. Posiadanie w tej trudnej sytuacji rządu nieudolnych obsesjonatów motywowanych wyłącznie słupkami PR, to jak kara boża.

Z marcowym obozem biegowym w Rabce w 2020 roku zdążyliśmy tuż przed pierwszym lockdownem, rzutem na taśmę. Nie zapomnimy nigdy zimowego wbiegania na Babią Górę, kiedy akurat front zmieniał pogodę. Ale jeszcze bardziej zbiegu ze Starych Wierchów i z Maciejowej do opustoszałej nagle Rabki.

Taki obóz to zawsze jest reset. Wtedy poczułem, jakby po resecie system się nie podniósł. Jakby się uruchomił w trybie awaryjnym.

Potem pamiętacie: zamknięte lasy, powolne zdejmowanie zakazów. Jak smakowała potem kawa w kawiarni, makaron w restauracji. To wróci, niedługo wróci, ale teraz znów się zawiesiło.

Potem wybory, bo wirus nie jest groźny, już go nie ma, zachęcamy seniorów zwłaszcza. I niestety wirus pogardy, nienawiści, nietolerancji, homofobii, eurofobii, każdej fobii ukrytej za fałszywym uśmiechem a la Rydzyk – więc ten wirus ciągle jest, wygrał w lipcu, akurat kiedy koronawirus ciut ustąpił.

Kolejne miesiące to odwieszane powoli zawody, dało się gdzieś startować w górach. Maraton Warszawski zwany maseczkowym. Czas u mnie mocno średni – 3:09 – ale poczucie uczestnictwa w czymś wielkim bezcenne.

Wiecie kiedy spieprzyłem ten maraton? Zastanawiałem się nad tym po nartach w Białce bodaj w przeddzień Wigilii, kiedy biegłem z górnej Rdzawki, gdzie wysadziła mnie Kinga przez Stare Wierchy do Rabki, półtorej godziny z kawałkiem. Spieprzyłem go w lipcu, kiedy nie miałem motywacji do porządnego treningu wytrzymałościowego, bo nie wiadomo, co się odbędzie i kiedy. Teraz jest dużo większa szansa na to, że wiosną będzie maraton – chyba Łódź, bo czerwcowe Kowno będzie na pewno zbyt gorące na bieg na 100 proc., więc pojedziemy tam walczyć o miejsca, zwiedzać nowe miejsca i cieszyć się biegiem. I do tego maratonu trzeba szykować się teraz, dziś, nie za tydzień, ale dziś.

Dziś pobiegliśmy – z Kingą i Sabiną – na Mogielicę. To będzie główny punkt marcowego obozu 2021, tego, który odbędzie się już po lockdownie. Mogielica to góra okazała, 1170 m npm, najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego. Ale nie w metrach wyraża się jej wartość. To góra z taką liczbą widokowych polan i przełęczy. I tak umieszczona – jak wyspa na morzu, oddalona od innych lądów – że daje naprawdę szeroką perspektywę. Widzieliśmy Kraków, choć nie mamy pewności, czy był Krakowem, Beskid Sądecki, to z większym prawdopodobieństwem, cały Beskid Wyspowy, całe Gorce. Widzieliśmy kawał świata. Świata, w którym nie ma lęku przed koronawirusem, są za to na niego leki, szczepionki i wypracowane rozsądne procedury. W którym ludzie chodzą bez maseczek, ale już zawsze kaszlą w kułak. I nie przychodzą do pracy z gorączką i prychaniem. Dbają o siebie jedząc zdrowiej, ruszając się więcej. I znów się lubią, chociaż ten punkt bardziej wiążę się z kalendarzem wyborczym niż kalendarzem szczepień.

Jeśli miałbym złożyć teraz, na koniec życzenia na nowy rok, to powiedziałbym krótko: WSZYSTKIEGO LEPSZEGO.

Wszystkie zdjęcia z dziś, z Mogielicy. Staniemy tam niebawem grupką i zrobimy sobie jeszcze ładniejsze foty, na których wszyscy będą ostrzy.

Komentarze

4 thoughts on “Rok 2020 zostawiamy za sobą”

  1. Jakbyś mi ten wpis Wojtku z ust wyjął… 😉

    A mogę zaproponować taką zabawę na koniec roku? Na którymś z dawnych forów biegowych był taki temat pod niezobowiązującym tytułem „Ile kilometrów?” I każdy coś wpisywał. Dziennie, tygodniowo, miesięcznie, rocznie… co kto chciał. Urocze.

    To może podsumujemy ten rok wpisując się pod blogiem ile kilometrów w 2020?
    Sama liczba oczywiście nic nie znaczy, taka tajemna funkcja f(2020)=?
    Jeszcze 3 dni zostało…

  2. Ja około 3900. Ale skoro o liczbach, do których przecież sprowadza się bieganie (i życie), to jednak Wojtek mnie bardzo zawiódł, bo ten wpis powinien się nazywać „Homage to Endomondo”. To jest przecież koniec pewnej epoki… 🙂 wszystkiego dobrego!

  3. Staszewski Wojciech

    Tak, Endomondo, koniec epoki. Przeoczyłem, bo to nigdy nie była moja epoka, nie używałem po prostu tej apki. A Strava podała mi wynik 3191 km. Szacun za te prawie 4 tys. Pict

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *