Zdjęcia z kajaków, bo po to człowiek ma sprawność fizyczną, żeby się nią cieszyć. Nie tylko na mecie zawodów, których jak na lekarstwo, ale na rowerze (zauważyliśmy, że sporo Podopiecznych się wciągnęło w rowerowanie) albo w kajaku. Jest magia w tym sunięciu w płaskiej jednostce pływającej po wodzie w uroczym otoczeniu przyrody.
Pojechaliśmy na Rospudę w genderowym formacie „ojcowie z dziećmi” w pięć rodzin. W tym dwóch ojców biegających się sporadycznie i dwóch szykujących się do Maratonu Warszawskiego. Zdjęcia z Rospudy, ale nie chcę Wam pisać, jak świetnie być ojcem, bo albo sami wiecie, albo nie zrozumiecie – tylko jak się szykuję do maratonu.
Pięć treningów w tygodniu, bez ściemy. Ponieważ wiedziałem, że w piątek rano będę w drodze do Bakałarzewa, a po południe spędzę w kajaku, pojechałem ostrą serią od poniedziałku do czwartku. W poniedziałek było to, co już opisywałem – półtorej godziny, które zaczynałem w defetystycznym nastroju, a kończyłem kilometrem w tempie 4:13 min./km, które marzy mi się na maraton.
We wtorek cisnęliśmy interwały na Treningu Wspólnym, piramidkę na odcinkach od 400 do 1000 m, największą radość sprawił mi kilometr w 3:45. Tak to już dawno nie było w środę easy półmaraton, czas 2:00:05 w drodze na spotkanie w sprawie pewnej apki, o której niedługo napiszę tu dużo więcej. W czwartek zaczął mi się już gender praktyczny, bo Kinga wyjechała z dziewczynami na babski wyjazd, a ja zostałem z Małym Yodą i w dodatku mieliśmy jechać przed południem na konferencję Maratonu Warszawskiego, więc wykroiłem tylko pół godziny na dwa razy dwa kilometry, które miały być w tempie progowym, ale wyszły tylko z obciążeniem na miarę tempa progowego, niestety ciut za wolno – między 4:08, a 4:23.
Na konferencji maratonu ogłosili po pierwsze, że do imprezy wszedł Orlen. Nie jako hegemon, jak chciał to zrobić kilka lat temu, ale sponsor tytularny. Kończy to chyba okres dwumaratoński w stolicy, na wiosnę jadę do Łodzi. A na jesieni będzie zapewne wypasiona impreza, już w przyszłym roku.
W tym roku – cieszymy się, że mamy szansę w ogóle przebiec maraton. A że na pięciokilometrowej pętli, w czterech turach po 250 osób, przy czym najdziwniejsza tura startuje o północy, z całymi butelkami wody do samodzielnego brania na bufetach, z maseczkami przed startem i za metą (na trasie oczywiście bez maseczki) – to będzie się pamiętać zawsze. Ze szczegółów obostrzeń największe wrażenie zrobił na mnie plan startu – biegacze rozstawieni w dystansie, jak na starcie Formuły 1.
Na Suwalszczyźnie miałem w planach jeden trening. Pięknie byłoby zrobić dwugodzinne wybieganie w okolicznościach, ale ponieważ nie byłem na obozie dla kadry maratońskiej, tylko w roli ojca-Polaka, więc spróbowałem znów złapać tempo progowe i ono mi się znów wymknęło. Wyszło pół godziny krosu po suwalskich pagórkach.
A Kamil, zwany kiedyś Tokowym, który widnieje w tym odcinku na paru fotach pobiegał godzinkę po lesie. I jak wróciliśmy – a było już popołudnie, po deszczowych kajakach ekstremalnych na środkowym odcinku Rospudy – to było freesby z dziećmi w różnych wariantach i bule w teamach rodzinnych. Dla mnie odkrycie sezonu i dzika radość, bo dzięki rewelacyjnym rzutom Małego Yody (naprawdę) wygraliśmy w zawodach. Używał Mocy?
Dziś rano był kolejny easy półmaraton. Wreszcie w przyzwoitym tempie – 5:28. Czas na dystansie 21,1 km – 1:55:27. Będzie szybciej, jak by to zuchwale nie brzmiało.
2 thoughts on “Rospuda dla zuchwałych”
Kamil ma fajną koszulkę 🙂
Udała się spiska wyprawa ojca i syna. W piątek po ulokowaniu się na kwaterze we Frydmanie ruszyliśmy przez Jurgów na wieczorną wycieczkę do Morskiego Oka. Parking po słowackiej stronie wieczorem jest bezpłatny. Asfaltowe Tatry… trudno. W Tatrach jest tylko kilka tras dostępnych dla wózków. Spokojnie przetruchtane 20 km +420 m w 2,40 (wliczając popas w pustym o tej porze Moku.
W sobotę moczymy nogi w potoku, przez który przebiegają Maryny i Harnasie z Janosika. Dopingujemy. Sporo znajomych.
Niedziela. Lampa max! Patelnia – średnia temperatura z garniaka 33.5 st! A start Półmaratonu Janosika o 9.00. Więc spokojnym tempem biegniemy malowniczą trasą rowerową wzdłuż Jeziora Czorsztyńskiego. Trochę bardzo stromych podejść. 21 km +250 m w 2.29. Feta na mecie!
Ok123 – pozdrowienia!
Pjachu, ale fajnie! Ja już chcę z powrotem na Spisz!!!