Sposób na końcówkę maratonu

Jaki jest sposób na przebiegnięcie maratonu? Albo poradzenie sobie z kryzysem na innym biegu? Zdradzę, ale za chwilę, bo inaczej pomyślicie, że jestem takim hochsztaplerem, jak autorka tekstu, z którego ma dziś bekę pół internetu.

To nie będzie żadna ściema w stylu „rób co trzy dni trzy minuty tabaty i przebiegniesz maraton w trzy godziny”. Na tym blogu się nie bajdurzy, tylko pisze poważnie. Żeby przygotować się do maratonu należy najpierw przebiec półmaraton poniżej dwóch godzin. Jak zdasz ten egzamin, możesz rozpocząć przygotowania – rozłóż je przynajmniej pół roku, a jeszcze lepiej na rok. Biegaj, dużo i powoli – popracujesz nad wytrzymałością. Dodaj siłę biegową – podbiegi, wzmocnisz mięśnie. Na koniec dołóż szybkość. Wiele takich schematów znajdziesz w internecie, ja podpowiem Ci nasz – KS Staszewscy – rozpisany na ostatnie 4 miesiące przed startem.

Dobrze jest dołożyć do tego łagodne ćwiczenia wzmacniające, najlepiej z ciężarem własnego ciała albo z prostym sprzętem. Z siłownią nie czujemy do siebie mięty, chociaż niektórym Podopiecznym i Sympatykom służy, wiem z maili i rozmów. To co widzicie na zdjęciu otwarciowym to moje ukochane piłki lekarskie (3 kg) czyli siła dynamiczna. Kiedy ja robiłem z połową naszej wtorkowej grupy ten trening, Moja Sportowa Żona wzięła drugą połówkę na stabilizację.

A jaki jest sekret powalający na poradzenie sobie z kryzysem na maratonie? Zdradzę, obiecuję, ale pamiętajcie, że to działa dopiero po odrobieniu pracy domowej. Czyli po wielomiesięcznym, przemyślanym i męczącym treningu. Kto się nie męczy, ten się nie rozwija.

Piłki i dyski stabilizujące robiliśmy w przerwie treningu progowego (w uproszczeniu: trochę szybsze od półmaratońskiego). Zrobiliśmy dwa odcinki od 2,5 do 3,5 km – to na treningu Grupy Młodzieży (spójrz na cotygodniowe zdjęcie na FB). Więc my ich z Kingą właściwie nie zrobiliśmy, bo wypruliśmy się totalnie na podobnym treningu z grupą #szykujsienakrynice. Tylko tu odcinki były dłuższe – od 3 do 4,5 km.


Grupa śmigała, bo jesteśmy na finiszu przygotowań do Festiwalu Biegowego w Krynicy. U mnie też już się zbudował kawał formy – kilometry między 3:50 a 3:55 poza ostatnim, kiedy już spadłem na 4:00.

Co do obu zdjęć to zagadka jak w starych gazetkach dla dzieci: znajdź pięć szczegółów, którymi one się różnią.

A sposób? Odkryłem go dziś na 32. kilometrze 32-kilometrowego długiego wybiegania. Tu nie jestem z siebie zadowolony, chciałem już zejść poniżej 5:30, a skończyło się na dość słabym nawet dla takiego miłośnika żółwizmu 5:46. Względne zadowolenie, bo w drugiej części straciłem niecałą minutę (zawróciłem gdzieś za Kawęczynkiem po drugiej stronie Lasów Chojnowskich i wróciłem dokładnie tą samą drogą, więc wiem).

Pod koniec znacznie się odwodniłem, a to niestety gwóźdź do formy – uchodzi jak powietrze z balonika. Chociaż miałem w sumie 400 ml wody w nowym pasie, ale to niestety nie wystarczyło na ten gorąc, bo biegałem w środku dnia. Zaczęło spadać tempo, momentami nawet do 6:00 na kilometr, walczyłem wtedy, żeby nie mieć tych szóstek z przodu.

A kiedy wybiegłem z Lasu Kabackiego, do domu miałem kilometr i marzenia o kefirze i coli zaczęły przybierać realny kształt, zupełnie nieoczekiwanie dla siebie przyspieszyłem. Zegarek pokazywał 5:36, a ja nie wiedziałem skąd to przyspieszenie, bo byłem naprawdę wyschnięty jak Gobi. Ale skoro już biegłem szybciej, to stwierdziłem, żeby biec tak dalej. Postanowiłem to.

Co się stało? Zacząłem się zastanawiać już na bieżąco. Jak to możliwe, że chociaż zdycham już od pół godziny i walczę ze stoperem na poziomie 6:00, to teraz przyspieszam. Bo ja tak chcę. Jestem jakiś Neo z Matriksa czy Yoda z wiadomo czego? Co się dzieje?

I wtedy przypomina mi się Dziki na półmaratonie w Warszawie półtora roku temu. Dziki jechał wtedy ze mną na rowerze. Kiedy dopadła mnie kolka-dusiciel, Dziki udzielił mi kilku rad, z których jedna była genialna. Zignoruj ból.

To nie jest myk, którym można zastąpić trening. To nie jest podstawa do planowania wymarzonego rezultatu (np. wspomniane 3:00). Pobiegniesz na tyle, na ile jesteś przygotowany. Nie wiem, czy biega się głową, ale na pewno planuje się starty z głową.

A kiedy nagle przyjdzie do Ciebie problem. Odłączy się z grupki kibiców i zacznie biec z Tobą, łapać za spodenki albo zakładać nelsona. Co wtedy?

Wtedy przypomnij sobie: ból można zignorować. Brak siły. Nie mogę już biec, ale to nie ja biegnę, to mnie biegnie, pcha do mety, gna. Ja sobie popatrzę, jak ten zawodnik, ta zawodniczka pewnie biegnie do mety.

Pamiętajcie. To nie jest mocna karta, z którą można wysoko licytować przed startem. To joker, po którego można sięgnąć w potrzebie, kiedy siły się wypaliły. Nie zawsze uda się go wyjąć, nie zawsze zadziała. Ale zapamiętaj: jak nie możesz biec, to zignoruj to, że nie możesz, tylko biegnij.
Kończymy „winylowym” zdjęciem Grupy Młodzieży. Do zobaczenia 🙂

Komentarze

5 thoughts on “Sposób na końcówkę maratonu”

  1. > Chociaż miałem w sumie 400 ml

    Strasznie mało. Ja zazwyczaj długie wybiegania robie albo z 1L plecakiem, albo jak jest cieplej 1.5L nerką-oponką i od samego początku pociągam trochę co 2km i jak jest naprawdę ciepło, to i tak mi tej wody zawsze zabraknie.

  2. Może nawadnianie jest bardzo ważne…ale ignorowanie tej jagny, co myśli, że już nie może biec i iść musi – też mi idzie. Ostatnio biegłam grzecznie 21 km, tak, wiem, nadal za mało i nadal za żółwio, ale najszybszy km był ten 20-ty, bo olałam jęki i skoro nogi biegły, biegłam i ja.

  3. Jagna, jak się zignorujesz na starcie piątki, to może uda się osiągnąć cel 🙂
    Julek, no mało, trochę mało, zwłaszcza przy upałach, racja. Ale taki mam pas

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *