Staszewski zrobił życiówkę na parkrunie

Sobota, Ursynów, 300. parkrun w parku Przy Bażantarni. Truchtam na miejsce rozgrzewając się krążeniami ramion, a Mały Yoda jedzie koło mnie na rowerku, bo nie ma sensu, żeby ośmiolatek obciążał się kilometrowym dobiegiem. 5 kilometrów parkrunu całkowicie mu wystarczy, biegnie taki dystans drugi raz w życiu.

Pomyślicie: zafiksowany na sporcie ojciec ciągnie biedne dziecko na bieganie. Chce, żeby dziecko zdobyło wszystkie puchary, których on nie zdobył. A to wcale nie tak.

Mały Yoda chciał wystartować jeszcze w styczniu, tydzień po swoim debiucie. Ale powiedziałem, że musi być trening, jeśli chce startować. Byliśmy w styczniu raz na interwałach, raz na „fartleku” (podbiegaliśmy/ścigaliśmy się odcinkami w drodze do sklepu na Natolinie). Razem z jego dwoma treningami piłkarskimi daje to niezłe przygotowanie. Bo tym razem już nie było żadnego narzekania na mikrourazy zwane przez wąsatych biegaczy zakwasami.

Kinga z nami nie poszła, bo słabowała. Ale wyposażyła Małego Yodę w Garmina. Bo Yoda dzień przed startem zarządził, że biegnie sam. Że stajemy razem na starcie i on będzie sobie sam kontrolował tempo, sam ogarnie picie w softflasku w kieszonce, sam, sam.

Ależ byłem dumny.

Ruszyłem ze środka stawki i goniłem. Najpierw Podopiecznego Rafała-sąsiada w żółtej kurteczce biegowej czyli w naszych barwach. A potem następną parę z moim stałym rywalem Jackiem. Na zdjęciu koło mnie. Cięliśmy się na ostatnim okrążeniu, ze dwa razy myślałem, że go zostawiam, ale w końcu on przebiegł przeze mnie, jak przez masełko. Zajął piąte miejsce z czasem 20:11 (brawo), a ja byłem szósty, 20:17. Najlepszy parkrun od października, poprawa od poprzedniego startu o 18 sekund. Idzie ku dobremu.

No i poszedłem pod prąd trasy. Przepraszam wszystkich biegaczy, których nie zauważyłem twarzą w twarz – ale wypatrywałem jednego biegacza. Niedużego.

Pojawił się na horyzoncie wtedy, kiedy powinien. Na moich oczach wyprzedził dwóch biegaczy. Ruszyliśmy razem do mety, poprosił tylko, żebym go nie pospieszał. Więc darowałem sobie to całe „dasz radę, szybciej, dogoń go”. Może trochę szkoda, bo na mecie sekundę przed Małym Yodą był nasz SdP (Sympatyk, dawny Podopieczny) Maciek. A może nie szkoda, bo nie o to chodzi, by złowić króliczka.

Yoda Staszewski poprawił się o 15 sekund. Jego nowa życiówka na parkrunie to 27:39.

Piętnaście sekund świetlnych radości.

Komentarze

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *