Szykuj się na Cracovię

Płacimy za parking – 25 zetów, powariowali górale – i ruszamy w Dolinę Kościeliską. Z Sabiną (najlepszą szwagierką świata), bo Sabina pod pretekstem treningu w Tatrach wyskoczyła dziś ze mną z Krakowa do Zakopanego, gdzie miałem z kimś wywiad. Szykujemy się na niedzielny półmaraton, do Krakowa pojedziemy znów w sobotę, więc powoli Pendolino staje mi się bliskie jak piętnastka z pętli Huta Warszawa na Plac Narutowicza w dzieciństwie.

Co robić w ostatnim tygodniu przed startem? U mnie schemat bazowy jest taki: ostatni mocny trening we wtorek. Przynajmniej dla czytelników bloga z kontem na Facebooku. Dla użytkowników Instagrama może być środa, dla Snapchata nawet czwartek, bo to kwestia wieku. A potem czwartek (po wtorku) albo piątek – lekki rozruch. Nasz był piękny. Spójrzcie:



I to wygląda na pożegnanie lata w górach. Chociaż obawiam się reanimacji Marzanny w dniu półmaratonu. 19 stopni to ja chciałem mieć w tygodniu, np. kiedy marzłem z Małym Yodą na Górce Kazurce, idealnej do zjeżdżania na rowerku także biegowym. A nie na starcie. Trzeba będzie rozważyć białą czapkę i nawadniać się jak w upały.

Przebiegliśmy z Sabiną 5 km w górę – powoli, ja trochę rwałem tempo, nie mogłem się powstrzymać przed robieniem zdjęć Tatrom, będę jeszcze wrzucał na Fejsa. A potem w dół 3 km powoli i ostatnie dwa już na wypłaszczeniu w tempie na półmaraton. U mnie wyszło z ładną przebitką – oba po 3:46. Teraz do niedzieli już tylko jedno rolowanie, może jutro jakieś brzuszki i parę lekkich ćwiczeń, żeby zrobić sobie rolowanie stóp małą rolką.

Nie jest źle w ogóle. Mój nowy Garmin, wymarzona truskawka na urodzinowym torcie, o którym się zamierzam jeszcze rozpisać na wtorkowych interwałach – zrobionych ramię w ramię z Podopiecznym Szczepanem, tym, co mnie pokonał na milę w ostatni weekend – pokazał mi „nowy rekord”. Jaki? „Najszybsza mila” – w 5:45, o sekundę szybciej niż na zawodach! Chociaż to był czwarty interwał w piramidce!!

Myślę ciągle o tej spieprzonej mili, bo nieudane starty po to są, żeby z nich wyciągnąć wnioski. I chyba już wiem: przed startem nie zrobiłem praktycznie żadnej rozgrzewki, to ostatniej niemal chwili szukaliśmy matki z dzieckiem na trybunach, której mogliśmy na 10 minut powierzyć Małego Yodę. Rozgrzewka była symboliczna, a przede wszystkich zabrakło w niej dynamizujących przyspieszeń. Pamiętajcie o takim drobiazgu przed zawodami. O każdym drobiazgu, bo tort bez truskawki to atrapa.

Moja Sportowa Żona szykowała się do Cracovia Maratonu korespondencyjnie, w Warszawie. Właśnie opowiada, że biegało jej się bardzo ciężko, ale u Kingi zawsze czwartkowy trening jest ciężki, bo po ciężkim wtorkowym akcencie biegowym i jeszcze cięższym środowym fitnessie. Młoda jest (chociaż konta na Insta nie ma, jest atechniczna), to się zregeneruje do niedzieli.

Dziewczyny ze „Strzału w Dziesiątkę” też się szykują do swoich celów i tam to się dopiero dzieje. Przypomnę: to akcja prowadzona razem z portalem ProfilAktywny.pl, szykujemy w niej dwie dzielne niebiegaczki – Olę i Elę do startu w warszawskim Biegu Niepodległości. Mamy za sobą niecałe cztery tygodnie treningów i wielki sukces Oli – godzinę (!) ciągłego biegu. Zadanie treningowe było takie: biegnij tyle czasu, ile możesz, potem kilka minut marszu i dokręć do pełnej godziny. Więc Ola przebiegła całą godzinę bez przerwy! A zaczynaliśmy od trzyminutówek.

Druga radość związana z Olą to mierzalny progres wydolności. Na pierwszym szybkim treningu Ola biegała 400-setki w tempie ok. 2:40. Teraz przebiegła takie odcinki w 2:06, chociaż były w zestawie z trudniejszymi, 800-metrowymi interwałami.

Ścieżka Eli skręciła teraz w ciekawe rejony. Przypomnę: Ela dostała od ortopedy wyrok, że z jej stopą po operacjach biegać się nie da (bo stopa nie amortyzuje impaktu i cała siła idzie na mięśnie nogi). Posmuciliśmy się z tydzień, po czym Ela stwierdziła, że zacznie od ćwiczeń, będzie szukała ostrożniejszej drogi do biegania. A na razie, żeby nie siedzieć w miejscu – bo jak ktoś jest „aktywny”, to siedzenie go bardziej męczy niż długie wybiegania – zajarała się nurkowaniem. Zdjęć Oli było ostatnio sporo, więc spójrzcie, jak Ela szykuje się na nurkowanie w rafach pełnych kolorowych rybek.

Cracovia Maraton w niedzielę. Zrobimy konkurs na czasy Kingi i Wojtka, będzie do wygrania opieka trenerska – ale tym razem na Facebooku. Macie konto, prawda? Norbert, Kamil od Hymnu – a Wy sobie w końcu załóżcie 🙂

 

 

 

 

 

Komentarze

4 thoughts on “Szykuj się na Cracovię”

  1. Czyli w niedzielę widzimy się (faktycznie lub telepatycznie) na półmaratonie w Krakowie.

    Jak wygląda tydzień przed startem kogoś, kto nie używa konta na FB, Instagramie, a już na pewno nie na Snapchacie (c’est moi)?

    W poniedziałek regeneracja po mocniejszym niedzielnym treningu.
    We wtorek pobudka z pierwszymi objawami przeziębienia. Buty na półkę.
    W środę mikroby kontynuują zmasowany szturm. Udanie. Kontratak resztkami sił i przy użyciu wszystkiego, co pod ręką – paracetamol, ibuprofen, kwas acetylosalicylowy, czosnek, cytryna, modły i zaklęcia. Buty nadal na półce.
    W czwartek pierwsze przełamanie oblężenia. Udaje się oddychać bez buldożego sapania. Promyk nadziei każe spojrzeć na buty, które z półki wędrują do torby podróżnej. Jednocześnie przez pokłady ambicji przebija się powoli acz nieubłagalnie świadomość, że oficjalnego potwierdzenia formy na <1:30 w tym sezonie już nie będzie.

    C.d.(oby)n.

  2. MK – współczuję (ja po czosnku, cebuli, witaminie C, ale w stosunkowo niezłym stanie). Biegnij na Fervexie w razie czego.
    Do zobaczenia, miejmy nadzieję też realnie.
    POznam Cię po buldożym sapaniu 😉

  3. No i po Cracovii. Po prawie 10 km w okolicy zajęcy na 1:30 powiedziałem sobie dość, szkoda zdrowia, nie pobiegnę 1,5h non stop na tętnie 185. Luzujemy, cieszymy się pogodą, zwiedzamy biegowo Kraków – tak sobie myślałem.

    Figa. Tempo spadało, tętno nijak – wykres z Garmina chyba powieszę sobie w ramce na pamiątkę (i jako dowód, że jednak są się przebiec prawie 1,5h na tętnie powyżej 180). Każdy kolejny kilometr – walka ze sobą i pokusą, żeby sprawdzić, jak to jest mieć w klasyfikacji skrót od „Dzisiaj Nie Fruwa”. Próbowałem poderwać się parę razy – nic z tego, nawet na ostatnich 500m. Wychodziły jeno żałosne podrygi.

    Męczarnia skończyła się po 1h 37m i 11s.

    Ważna lekcja o organiźmie, więc nie żałuję.

    Gratulacje dla Kingi (dzięki za motywację na starcie!) i Wojtka – chcę kiedyś taki czas.

    Teraz mogę już ze spokojem wypełnić wniosek o przyznanie Korony Półmaratonów Polskich 2017. Wymyśliłem sobie sześć, to mam sześć, a nauczkę w bonusie.

    Pzdr.

  4. MK – no właśnie, sprawdzaliśmy z Kingą wieczorem twój wynik. Wszystkim nam upał zabrał minuty i radość biegu. Ale za twoje himalaje z tętnem – podziw.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *