I wtedy on wrzeszczy, że pająk, pająk. Górne światło się pali i rzeczywiście widać, że coś przebiegło po prześcieradle pod kołdrę. Odnoszę go do naszego łóżka, wracam na polowanie uzbrojony w książkę „Zuzia pomaga mamie” w miękkiej oprawie.
Nie pająk, ale rybik cukrowy. Mamy je tu od początku, już żeśmy się zżyli, tolerujemy je raczej w łazience, ale w łóżeczku Małego Yody to przesada. Przed dwoma ciosami czmycha, przed trzecim nie. Wracam po Yodę, mówię, że to nie pająk, tylko nasz łazienkowy robaczek. Kinga chce mnie zabić, bo Mały Yoda wpada w histerię, wczepia się. No ale nie będę mu przecież wody z mózgu robił, że miał zwidy.
Rozmawiamy, rozmawiamy, płyną nocne minuty, jak słowa w tych akapitach. Idziemy do łóżeczka, rozmawiamy, rozmawiamy, dajemy radę się położyć. Za 5 minut tupanie. Poddajemy się. Wiadomo, że jak będzie z nami spał, to wstaniemy rano obolali. Jakiej szerokości by nie miało łóżko rodziców, to dziecko zawsze zajmuje 70 proc. powierzchni. Układam się na swoich 15, skulony trochę, zastygam tak na najbliższe godziny.
Rano wstaję normalnie. A za chwilę dochodzę do kuchni sztywny. To znaczy, są pozycje w których jestem się w stanie poruszać, a są takie, w których zastygam bólu. W których zamieniam się w pomnik niepełnosprawności. W których muszę przemyśleć kolejny ruch, które włókna obejść, które uruchomić. Aż Kinga przystaje, czy by mi nie pomóc.
Łupie mnie potwornie w odcinku lędźwiowym kręgosłupa. Tam gdzie plecy zaczynają się kończyć.
Ponieważ ja najpierw robię, a potem myślę (i potem mam np. problem z okularami za bimbaliony), to robię kilka spokojnych skłonów szczypiąc się w powięź, tak jak uczyła mnie Karolina na rehabilitacji w Carolinie. Jest ulga na pięć minut. Potem roluję, jak uczyła inna Karolina na warsztatach na naszym obozie w Rabce. Ulga na pięć minut. Wychodzę na spacer z Małym Yodą (wypoczęty jak skowronek i szczęśliwy, że całą noc spał z rodzicami), nie mogę go dogonić. Dochodzimy do ścieżki zdrowia, tam robię na drążku elongację kręgosłupa (swobodny zwis). Pomaga najbardziej, nawet jestem w stanie truchtać za Małym Yodą na rowerku. Czyli powiedzmy, że pomaga na godzinę.
Ale po południu jest coraz gorzej. Biorę Yodę na zajęcia piłkarskie, schylam się, żeby mu pomóc z bucikami, ale za chwilę nie mogę wstać. Delikatnie, na czworaka docieram do drabinki i wtedy udaje mi się powoli spionizować. Jakiś dramat.
Zaczynamy z Kingą czytać, co za diabeł wlazł mi tam, gdzie kończą się plecy. I myśleć, dlaczego to zrobił.
Poznaję nowe katalogi kontuzji. Podobałoby mi się, żeby mieć rwę kulszową, to jeszcze tak sportowo brzmi. Ale to raczej korzonki, jak w telewizyjnej reklamie środka na schorzenia. Albo bóle w krzyżu, inaczej zwane lumbago. Słowo „lumbago” ostatni raz słyszałem z ust mojego dziadka, kiedy byłem w wieku córki gimnazjalistki. O bólach w krzyżu mówił mój ojciec, kiedy był już starym człowiekiem.
No nie. Nie był starym człowiekiem. To ja byłem mały, a mój ojciec miał mniej więcej tyle lat, co ja teraz. To był stary, czy nie był?
Załatwiłem to sobie prawdopodobnie ketlem. Lubię ten sprzęt jest taki prosty, a daje tam dużo możliwości. Tylko jak Wam mówię na obozie zróbcie 10, maksimum 20 powtórzeń, ok, Szczepan, możesz 30 jak bardzo chcesz – to wiecie, co sobie mówić. Zrób 60, kilka serii, musisz wypracować te cholerne mięśnie, których nie masz – poniżej pleców. Albo od razu zrób 100, dawaj mięczaku.
Po każdym treningu z ketlem czułem lekko tę właśnie okolicę odcinka lędźwiowego. I byłem bardzo zadowolony, że mi się tam tak mięśnie wzmacniają. Ostatni taki trening zrobiłem w piątek rano.
I może potrwałoby to jeszcze trochę, ale przeciążone mięśnie dały o sobie znać. Jak? Nie rozumiem do końca mechanizmu, ale jeśli to korzonki, to znaczy, że uszkodzone struktury mięśniowe uciskają na zakończenia kłębuszków nerwowych. Uaktywniło się to po przespaniu kilku godzin w sztucznej, przykurczonej pozycji. To już lepiej byłoby mi się położyć w łóżeczku Małego Yody. Korzonkom sprzyja stres, a trochę stresu domowego i pracowego ostatnio było. No i ból może wynikać z poważnych schorzeń, więc się na wszelki wypadek zapisałem na środę do lekarza. Ale jestem w miarę spokojny, bo na krwiodawstwie tydzień temu morfologia była bez zarzutu, a pewnie by jakieś markery powychodziły, gdybym miał świństwo.
Nerwy leczymy ciepłem, pamiętacie? Kontuzje mięśniowe mrozimy, a uszkodzone nerwy ogrzewamy. Siedzę teraz, piszę, pracuję, a Moja Sportowa Żona podgrzewa mi woreczek żelowy pod plecy. Jeszcze tylko brakuje mi kocyka w kratę na kolana i laski zakrzywionej na podobieństwo starych latarni, jaką miał mój dziadek.
Wstyd mi było strasznie w niedzielę, bo pojechaliśmy odwiedzić po latach mojego wujka z ciocią. Każe z nich ma prawie tyle lat, co ja i Kinga w sumie, ale łażą na wycieczki po puszczy, a wujek w sobotę nie odbierał telefonu, bo poszedł pojeździć na rowerze. Chciałem wejść triumfalnym krokiem maratończyka łamiącego ciągle trójkę, a wierzcie mi, byłem jedynym zdziadziałym uczestnikiem spotkania.
Czekam aż mi to przejdzie. Internet podaje parę dni albo parę tygodni. Kinga kupiła mi rano lekarstwo z reklam i plastry rozgrzewające, jest ciut lepiej. I zapisałem się na jutro do gabinetu fizjo o akuratnej nazwie Kręgosłupek. Więc czekam spokojnie na efekt. Właściwie roztrenowanie to najlepszy moment na taką przerwę. Nie ma dramatu poza tym, że potwornie łupie przy każdym kroku. Czyli jest dramat, ale co zrobić? Śmiać się! Pękamy momentami ze śmiechu, bo odstawiam niezłego Monty Pythona przy wstawaniu z kanapy albo wsiadaniu do samochodu.
Na jutrzejszym Treningu Wspólnym chyba nie pobiegam. Ale co dalej? Czy bieganie to jest sport dla starych ludzi? Tak. Ale na jak duże obciążenia sobie można pozwolić? Czy będzie wolno wziąć do rąk kettla? Na pewno na mniejszą liczbę powtórzeń? A może lżejszego? A może nie wchodzić w heavy metal, tylko pozostać wiernym „ćwiczeniom z obciążeniem własnego ciała”? A może deski, bezpieczne brzuszki, taśmy też w pewnym momencie okażą się degradujące, a nie budujące?
Dźwięczy mi w uszach genialna definicja z jednej z pierwszych książek Jerzego Skarżyńskiego: kontuzja, to różnica między chęciami, a możliwościami. Kiedy Skarżyński to pisał, miał chyba mniej więcej tyle lat co ja. Teraz to naprawdę rozumiem.
9 thoughts on “To nie jest dla starych ludzi?”
Stary, nie stary… z Twojego opisu wynika że miewam to samo, w dodatku zaczęło się jak byłam dużo młodsza niż teraz, a obecnie jeszcze za starą się nie uważam.
Współczuję, ale może pocieszę.
Temat mam trochę przerobiony. U mnie to wynik gigantycznych obciążeń jakimi poddawałam swój kręgosłup w podstawówce trenując akrobatykę, plus siedząca praca obecnie. Niestety musiałam zaakceptować fakt, że to się może powtarzać. Jak mnie złapie to pomagają plastry rozgrzewające i bardzo powolne i delikatne rozciąganie. Delikatne skłony w przód i w tył – takie do granicy bólu z czekaniem aż puści. Rolowanie nie pomaga. Niestety jak złapie to zanim puści na dobre, kilka dni cierpię. Jak ból mija mogę dalej szaleć, aż do następnego razu. Podobno kalectwo z tego powodu mi nie grozi, chyba że przestanę się ruszać.
A trening mięśni grzbietu jak najbardziej jest pomocny, tyle że lepszy taki bez nadmiernych obciążeń. Rewelacyjnie robi też basen.
No i jak mi kiedyś tłumaczył pewien fantastyczny sportowiec o ogromnej wiedzy fizjoterapeutycznej, trzeba wzmacniać mięśnie symetrycznie po obu stronach. Jak brzuch będzie mocny a grzbiet nie, lub odwrotnie to coś przeciąża i mogą być problemy.
Aha! Trafia mnie raz na 5-10 lat, więc też nie jakaś tragedia. Ostatnio mnie złapało tydzień przed Półmaratonem w Gdyni. Jeszcze trochę bolało jak robiłam tam życiówkę 😉
Czyli nie tylko ja zaniemogłem na weekend 🙂 Kuruj się. I pamiętaj, to Milik znów ma gorzej.
Czy to nie jest raczej problem z przeziębieniem korzonków, niż efekt pracy z ketlem? Mam coś takiego co jakiś czas (podobno jak raz się zdarzy to potem często powraca). Moje korzonki zaczęły mnie nękać po przewianiu. Coś w stylu: cienka koszulka, spocone plecy i trochę przeciągu (a nawet delikatny wiaterek). Recepta na uziemienie biegacza ?
Wojtek, nie wiem jak to powiedzieć…
Ale uśmiechnąlem się przy tym wpisie.
To taki blog 60+ powoli się robi ☺
Jak chodzić o kulach, jak dobierać okulary, jak walczyć z bólami kręgosłupa…
Będzie o protezach?
Akurat dla mnie to ciekawe sprawy (z tymi okularami glownie)…
Z naszym emeryckim pozdrowieniem, Panie Kolego!
Miewam podobne problemy – rzadko, ale regularnie. Najgorzej było raz, gdy przechodziłam przez przejście dla pieszych wolnym, dostojnym kroczkiem i naraz taki jakiś pacan nadjeżdżał szybko, a ja nie mogłam z tych pasów uciec, tylko tak sobie powoli szłam (jak staruszka jakaś), bo żaden dłuższy krok nie był możliwy. Śmierć miałam w oczach.
Poza plastrami rozgrzewającymi polecam łykać większą dawkę Vit. B complex czy compositum – generalnie wszystkich z grupy B. Jeśli nie masz teraz w domu, a masz akurat drożdże, to zrób napój z drożdży, bo też mają dużo tych z Be. Gdyby nie to, że jestem vege, to bym Ci jeszcze ew. zaproponowała wątróbkę. Witaminy Be rozpuszczalne w wodzie, więc się nie bój, że przedawkujesz, jeśli uderzeniowo weźmiesz większą dawkę niż zalecana jako dzienne zapotrzebowanie – nadmiar wysikasz.
Zdrówka!
A, chciałam jeszcze dodać, że mam lewe +1 a prawe +0,75 i lekki astygmatyzm. Nie kupiłam jeszcze okularów. W jednych oprawkach wyglądam jak belferka, w innych jak dziunia. Za każdym razem pękam ze śmiechu i sprzedawczynie są zdezorientowane.
Dzięki 🙂
Też się bałem tego emeryckiego klimatu wpisu, ale widzę, że młodzież też miewa takie problemy.
Dziś idę do specjalisty, może się dowiem, co to właściwie jest i czego to efekt. Ale jednak głównym podejrzanym jest kettle.
Już dwa obozy temu te kettle wyglądały tak podejrzanie….niby takie niewinne, pod drzwiami stały bez uśmiechu, takie szczwane i przebiegłe…
Widzisz, Rafal, na dwa lata się przyczaił, a teraz zaatakował podstępnie