Tour de Wigry

Biegaczy spotkałem na Suwalszczyźnie bodaj dwoje plus żona i szwagierka, ale one biegały tak wcześnie rano, że budziły mnie wracając. A rowerzystów chyba 36 milionów. Cała Polska spędza wakacje w Polsce i cała Polska pedałuje.

Na szczęście Polska w większości wybiera nadmorskie kurorty, więc na Suwalszczyźnie można mieć kontakt głównie z naturą, a nie kulturą lub jej brakiem. To najcudowniejsze miejsce z tych, których nie dotknęły orogenezy. Wyludnione Mazury, prawdziwa Polska natchnięta prawdziwą Białorusią i Litwą. Bajka o złotej lipce. 

Trafiliśmy tu w poszerzonym składzie rodzinnym – my we czwórkę z siostrą Kingi Sabiną (we dwójkę) i przyszywaną siostrą sióstr Izą. Pierwszego dnia odwiedziliśmy Stańczyki (fota na końcu wpisu, bo tak mi się komponowała graficznie). A pierwsza fota z gremialnego pływania w Wigrach tuż przed odjazdem – kiedy chlapali się w zasadzie wszyscy poza mną. Gdyż ja w wodzie czuję się jak ryba na lądzie.

Na wodzie dobrze czuję się tylko na kajakach. Zdjęcie (poniżej) z obowiązkowego spływu Czarną Hańczą. To w dziedzinie turystyki kajakowej coś takiego jak Pan Tadeusz – trzeba to zaliczyć. Albo inaczej: ta rzeka płynie jak trzynastozgłoskowiec.

Ale skoczyliśmy też na Rospudę. Górny bieg – z Matłaka na Jeziorze Garbaś (Dziki, zaglądasz tu?) przez Bakałarzewo (pierwsze piwo w życiu i co najmniej kilka pierwszych kroków w dorosłość) do Kotowiny. Zwroty akcji, przeszkody do omijania, wartki nurt – jakby Bursa, chociaż Dziki powiedziałby pewnie, że jak Stachura.

Był jeszcze turniej badmintona – wygrała Kinga przed Sabiną, co sprawiłoby z kolei przyjemność Wysokim Obcasom, gdyby tu zaglądały. Trochę siatkówki, co pozwala przytoczyć powiedzenie szwagra: „Wojtek ma w samochodzie wszystkie piłki, włącznie z piłką do metalu”. Mnie śmieszy, chociaż piłki do metalu nie wożę.

Ale to, co mnie totalnie zachwyciło na Suwalszczyźnie, to rower. Mój, bo jest zachwycający. I rower jako taki, przejeżdżające na okrągło w jedną albo w drugą stronę tabuny rowerzystów – po dwie osoby, pięć, piętnaście. Polska w pandemii pokochała Polskę i pokochała rower, widać to naprawdę.

Zrobiliśmy z Kingą we dwoje objazd Wigier na rowerach po wygodnych dla naszych rowerów z wąskimi oponami drogach asfaltowych i szutrowych. Niecałe 35 km i zachwyt Suwalszczyzną, gdzie bursztynowy świerzop, gryka i dzięcielina. Dwie godziny pedałowania i pierogi naturalne na mecie, bo naturalne jedzenie to był duży atut tego wyjazdu.

Przedostatniego dnia przeżyłem coś jeszcze lepszego. Musiałem podjechać po coś do Suwałk (17 km z Bryzgla, więc oczywiście na rowerze), potem dopedałowałem do reszty na plażę w Starym Folwarku (północna, przeciwległa strona jeziora), a później stwierdziłem, że wrócę do bazy zielonym szlakiem pieszym. I to było cudowne. W porównaniu z naszym Tour de Wigry – różnica, jak między spływem Czarną Hańczą i Rospudą w górnym biegu.

Co chwila widok na jezioro. Podjazdy tak strome, że tempo spadało do 5 km/h. A za chwilę zjazdy na których nie dało się jechać wolniej niż 30 km/h mimo szutru i kamieni. Ale w duszy tak grało, normalnie organy Hasiora. Na jednym zjeździe zachwyciła mnie zatoczka Wigier, myślałem z dwie sekundy, czy nie zrobić foty z góry, zdecydowałem, że tak, zahamowałem gwałtownie. Po czym przeleciałem przez kierownicę, wylądowałem na nogach, przebiegłem kilka kroków, złapałem równowagę i poczułem się jak Hans Kloss albo kobieta kot.

Foty z tego przejazdu wstawię na dniach na FB, bo już się i tak wpis zamienił w fotoblog. A poniżej zdjęcie z wycieczki całej grupy do zatoczki przy Czerwonym Krzyżu.

Bieganie? Pierwszy raz byłem na wakacjach, na których bieganie zeszło na dość daleki plan. Nie starczało na nie czasu, a może energii, a może nawet trochę serca. Jedno 1,5-godzinne easy po lasach, jeden trening w tempie progowym przez pięć dni, to niedużo. Do trzech treningów dobiłem kolejnym 1,5-godzinnym wybieganiem w niedzielę już w Warszawie.

Trudno mi się zebrać do ostrego treningu po pandemii? Przed drugą falą pandemii? W sytuacji niepewności co do jesiennych startów? A może z obawy o łąkotkę? O kolejne przeciążenie albo zbyt duże obciążenie, które przeniesieni mnie do strefy czwórkołamaczy? Nie wiem, sam siebie pytam. A zamiast odpowiedzi zapowiedziane zdjęcie ze Stańczyków.

Komentarze

16 thoughts on “Tour de Wigry”

  1. Piotr – dzięki za zwyczajowy blog wakacyjny na podblogu przy poprzednim odcinku : ) Te przysiółki w rejonie Dzwonkówki też mnie zawsze zastanawiały. A Dunajec – kiedyś z Kingą spłynęliśmy z kajakiem wioząc go do Sromowców na dachu Seicento : )))
    Słowacki Raj – bajka, też bym trzy razy wkleił opis ; )

  2. W poprzednie wakacje bazę mieliśmy w Starym Folwarku, spłynęliśmy Czarną Hańczą. Wyjezdżaliśmy z planami na Rospudę i Maryśkę w kolejne wakacje. Jakoś w tym roku się nie złożyło, ale plan na przyszłe wakacje już powstał ?. Suwalszczyzna nas zachwyciła .

  3. Hi hi robiłem ostatni przeprowadzkę do wiekszego auta i w tym poprzednim znalazłem piłkę do… metalu 🙂

  4. Wakacje dzień dziesiąty. Słowacki Raj. Dzisiaj na tapecie topowe atrakcje czyli Sucha Biała i przełom Hornadu. Zgodnie z przewidywaniami w wąwozie ludzi dużo. Kolejki i tramwaje, ale Wodospady Misowy i Okienkowy wynagradzają wszystko. Potem łapie nas piekna letnia burza, po niej piękne słońce, i dzięki temu na przełomie Hornadu ludzi bardzo mało. Siedzę na ławce z piwkiem… nie będę się powtarzał ?

  5. Wakacje dzień jedenasty. Słowacki Raj i Spisz.
    Ponieważ trzy ostatnie dni były dosyć intensywne to dzisiaj ulgowo. Najpierw krótka wycieczka wschodnią częścią Przełomu Hornadu plus słynny Tomaszowski Vyhlad. 11 km, 450 m podejścia, 3h15. A potem majestatyczny Spiski Hrad i urocza Lewocza. Po południu tarasing i relaxing 😀

  6. Wakacje dzień dwunasty. Słowacki Raj i Niskie Tatry.
    Są takie chwile w życiu mężczyzny na wakacjach, że musi on nastawić budzik na 4:45, spojrzeć przed wyjściem na śpiącą rodzinę i ruszyć samotnie na szlak 🙂 W moim przypadku w Niskie Tatry. Mało znam te góry ale mam do nich wielki szacunek – duże przewyższenia, dziko, mało ludzi i mało schronisk. Tym razem Kralova Hola. Druga (po Krywaniu) narodowa góra Słowaków. 1946 m, panorama 360 stopni na 50-60 km i kilkanaście pasm górskich. Jako bonus na szczycie 131 metrowy nadajnik i wielki budynek rodem z serialu Czarnobyl:-)
    Na tę górę nie ma łatwej drogi, z każdej strony pion. 12 km, 1100 m podejścia, 4h. Jest ok, jeszcze człowiek da radę wbiec ten kilometr w pionie w przyzwoitym tempie 🙂
    A potem mała rodzinna wycieczka w Wąwóz Zemański po południowej stronie. 7 km, 460 m podejścia, 2h30. A na deser lody… czyli Dobszyńska Lodowa Jaskinia. Miły dzień!

  7. Wakacje dzień trzynasty. Luźniejsza wycieczka do Doliny Sokolej. Mało ludzi, bo schowana w środku Raju i z każdej strony trzeba najpierw do niej dojść. Najwyższy tutejszy wodospad – 75 m. I tyle wspinania po drabinach w lekkim deszczu. 11 km, 760m podejścia, 4h45. A potem nieco szalony zjazd na rowerach 🙂
    A teraz piątek, więc już zaczynamy świętowanie Anny 🙂

  8. Wakacje dzień czternasty. Słowacki Raj. Dzisiaj chyba najbardziej dzika dolina czyli Wielki Sokół. Mokre drewniane kłody śliskie jak lód:-)
    17 km, 500 m podejścia, 6h. Ostatnie czyste koszulki i skarpetki to znak zbliżającego się końca wakacji… Na koniec dostajemy jeszcze piękne słoneczne popołudnie na dokończenie zabranych książek. Ale jutro jeszcze jedna atrakcja…

  9. Wakacje dzień piętnasty i ostatni. Magura Spiska. Ta ostatnia atrakcja to Ścieżka w koronach drzew w Zdziarze. Kiedy byliśmy tam na majówce kilka lat temu to jej jeszcze nie było więc trzeba nadrobić. Dużo ludzi ale widoki piękne: Tatry Bielskie, Pieniny, Gorce, Magura Spiska, Beskid Sądecki, Beskid Wyspowy – co kto sobie życzy. I to juz koniec. Wszystkim życzę mega udanych wakacji!

  10. Staszewski Wojciech

    Piotr – dzięki za tę całą relację. Bywałem w tamtych okolicach, ale nie wiedziałem, że tam jest aż tyle atrakcji. Jeśli się będę kiedyś wybierał, wyszukam ten wpis, żeby poczytać twoje komentarza – bo to jak mały przewodnik : )

  11. Suwalszczyzna to faktycznie region piękny i lekko dziki, nie ma tak dużo ludzi jak na plażach czy szlakach górskich. Czas spędzony tam to duża dawka relaksu i dla ciała( sporo atrakcji – sam wymieniasz kajaki, rower) ale i ducha (mocno czuć tam przyrodę) 🙂 Bardzo fajne zdjęcia, zachęcają mnie żeby wziąć kampera i z żoną i dzieciakami uderzyć na Mazury cud natury 🙂 Pozdrawiam, Paweł 🙂

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *