W marcu Rabka, w czerwcu Krutyń. Obozuj z KS Staszewscy

Świat się zmienia. I chociaż królestwa padały, partie zawiązywały egzotyczne sojusze, pojawiły się miniaturowe słuchawki bluetooth, a Jakub Żulczyk stał się sławny nie tylko z powodu świetnych książek – jedno wydawało się stałe. Że na przełomie lipca i sierpnia będzie obóz biegowy KS Staszewscy w górach. A jednak!

Prehistoria naszych obozów sięga Rabki i roku 2011, kiedy pionierska ekipa po raz pierwszy obiegała Maciejową, Luboń, Stare Wierchy. Przez dziesięć lat rok w rok zabieraliśmy kolejne ekipy biegaczy powtarzające się i rotujące w różnych konfiguracjach na letni obóz w górach. Docieraliśmy stopniowo z Rabki coraz dalej: na Turbacz, na Babią Górę, a nawet w Tatry. Nie wyobrażałem sobie bez tego wakacji.

Ale przychodzi taki dzień, kiedy mówisz sobie: dość stagnacji! Dlatego na ostatnie trzy lata przenieśliśmy letni obóz w Beskid Sądecki i Beskid Żywiecki. I całkowicie zmieniliśmy jego formułę – na obóz mobilny, w którym dźwiga się dobytek w plecaczku biegowym.

Dlatego do Rabki jeździmy w marcu na pożegnanie zimy. I po to, żeby przed wiosennymi startami wystrzelić formę do góry jak z wulkanu.

W tym roku też jedziemy. Mówią nam wróble, że „nikt” nie zauważył, że w grudniu ogłosiliśmy zapisy na marcowy obóz biegowy w Rabce. Może tak było, ale – uprzedzam – zostało już tylko kilka (i to małe kilka) ostatnich miejsc. Spieszcie się zapisywać, jeśli ktoś chce poczuć mróz na policzkach i szczęście w mitochondriach jednocześnie.

No ale w tym roku czeka nas rewolucja czerwcowa. Postanowiliśmy obóz letni przenieść do Krutyni, stolicy cichych Mazur. Jeździmy tu prawie od kiedy się znamy. I co się wybierzemy gdzieś indziej – do Rucianego, do Nowych Gutów, do Wygryn – to wracamy z myślą: nie ma jak w Krutyni. Spokój, cisza, dwie wypasione knajpy plus dwie, które mniej lubimy, ale jedna wprost nad Krutynią i szwargotanie niemieckich turystów na łodziach-pychówkach. A dookoła Puszcza Piska z zaszytymi w gęstwinach jeziorami. Jak pobiegniemy nad jezioro Kruczek, to oniemiejecie.

No i musimy przyznać się do nowej miłości, zauroczenie przyszło dwa sezony temu i nadal trwa. Pokochaliśmy rekreację rowerową. Nie ma to wiele wspólnego z treningiem – trzeba by jechać cały czas z 30 km/h, a nikt z nas nie potrafi się nawet zbliżyć do takich obciążeń. Ale daje niesamowitą przyjemność.

Na ubiegłorocznym rekonesansie objechaliśmy parę tras. Miałem pomysł, żeby odwiedzić – już na obozie – Leśniczówkę Pranie z muzeum Gałczyńskiego, ale droga okazała się częściowo po wertepach, a częściowo po szosach. Wyszukaliśmy więc trasę do Monastyru nad jez. Duś, gdzie balans między leśnymi drogami, a mało uczęszczanymi odcinkami po asfalcie jest idealny. A co sobie przy okazji przejechałem – to moje.

Gdyby ktoś pytał o kwestie sprzętowe, to nie trzeba roweru przywozić na bagażniku, ani na nim przyjeżdżać. Na miejscu są wypożyczalnie, jak na rekreacyjną stolicę Mazur przystało.

A skoro Mazury, to trzeba się też przepłynąć kajakiem. Wymyśliliśmy niezły myk – zaczniemy całą grupą w tym samym miejscu i w tym samym miejscu skończymy, ale zaawansowani przepłyną więcej. Nie zdradzę jak, zapisujcie się, to zobaczycie na początku czerwca.

Zanim zakończę oczywistym „do zobaczenia na obozach”, muszę się pochwalić. W sobotę bardzo nie chciało mi się wstawać na parkrun, bo w piątek integrowałem się do nocy z kumplem z liceum. Ale byłem umówiony z Podopiecznym Rafałem-Sąsiadem (parę bloków dalej to wciąż sąsiad, prawda?) na pościganie. Trzymaliśmy równe tempo przez trzy kilometry, o dziwo na czele stawki. Po czym zaczął nas naciskać pewien Maciek, ja szarpnąłem. I chociaż dobiegłem zaledwie w 20:35 (dla mnie to spoko na ten moment sezonu, ale piszę w kontekście tego, co z tego wynikło), więc chociaż uzyskałem mocno średni rezultat, to po raz pierwszy w życiu wygrałem parkrun.

To się nazywa radość biegania.

I do zobaczenia na obozach – spójrzcie TUTAJ.

Komentarze

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *