Weekend wokół sportu

W sobotę rano Kinga z Sabiną poszły zrobić na plaży siłowe niby-interwały. Ja poszedłem na parkrun, próbę generalną przed Maratonem Warszawskim, i przeżyłem zaskoczenie do kwadratu. A Ola z projektu „Strzał w 10” poszła pierwszy raz w tym sezonie pobiegać nad Wisłą.

Sobota rano. Kinga z Sabiną (Moja Sportowa Żona i Ulubiona Szwagierka) są na czteroosobowym babskim wyjeździe koło Gdańska. Szybko idą na plażę, na której nieoczekiwanie nie ma ludzi i jest słońce. Robią trening („interwały” boso po suchym piasku – czyli de facto unikalny trening siły biegowej) i sesję sportową, nie wiem w jakiej kolejności. Efekt sesji był w sobotę na naszym fanpejdżu na Facebooku, efektu treningowego spodziewam się na półmaratonie w Krakowie.

Tu zdjęcie Kingi z ostatniego czwartku – z Olą i Elą.


Gdyby ktoś nie pamiętał: w projekcie „Strzał w 10”, którego partnerem jest Profil Aktywny, szykujemy dwie niebiegaczki – Olę i Elę do Biegu Niepodległości. W dwa miesiące celujemy w 10 kilometrów.

Ola przesłała pierwsze relacje po treningu, czytałem je z wypiekami, bo początki są zawsze poruszające. Oto sobotni poranek Oli, zaczął się od wyjścia o 8.00, kiedy wszyscy jeszcze spali, nad Wisłę:

„Na początku poczułam ból łydek. Nie było to miłe ale dało się stawiać nogę za nogą. Gdy dobiegłam na bulwary uderzył mnie w twarz wiatr. Pomyślałam, że będzie trudno pod wiatr biec. W szczególności moim żółwim tempem… Bulwary puste, nikogo nie ma, słońce za chmurami pięknie odbijało się w rzece. Ale romantycznie – pomyślałam. By skupić się na robocie do wykonania, patrząc na zegarek odmierzający minuty, skupiałam się gdzie stawiam nogi – na bulwarach jest dobry pod tym względem chodnik, płyty mają sympatyczny rozstaw i łatwo trafić we właściwą płytę pilnując tej samej długości kroku. Kiedy dobiegałam do mostu Śląsko–Dąbrowskiego wiatr już nie był nieprzyjemny, tylko cudnie chłodzący, a łydki przestały boleć. Poczułam wtedy, że mam uda, ale dość delikatnie. A i ludzi było coraz więcej, i biegaczy, i rowerzystów i spacerowiczów. Biegacze się pozdrawiali, co było dodatkową motywacją i było bardzo miłe. Podbieg pod most Świętokrzyski prawie mnie zabił, ale most jest płaski więc jakoś dałam radę. Dyszałam jak lokomotywa. Czerwona ze zmęczenia. Spocona na plecach. Fota w załączeniu. Rozciąganie po treningu było na wysokości Stadionu w towarzystwie dzików, a więc dość daleko od domu. Uznałam, że nie dobiegnę do domu bo za daleko, a idąc zmarznę bo jestem spocona. Najlepszym środkiem komunikacji okazało się Veturillo. Finalnie trening objął prawie 7 km marszobiegu i prawie 3 km na rowerze. W domu było śniadanie (wiem, powinno być przed treningiem), a ok 11 zmogło mnie zmęczenie i zasnęłam jak małe dziecko. PS. Dodatkowy plus za przemianę materii”.

20170916_085455

Fota w załączeniu. Super jest przeczytać, że bieganie działa. Już po naszym pierwszym czwartkowym mini-treningu Ola pisała o energii, którą poczuła po bieganiu i później nagłym odcięciu zasilania wieczorem. Wynika z tego pierwsze zalecenie: dorzucić do pieca w okienku węglowodanowym. Jeśli czujecie taki spadek energii po zmęczeniu, dajcie organizmowi trochę węglowodanów na podtrzymanie ognia. I dołóżcie trochę białka, żeby mógł ponaprawiać szkody mięśniowe.

Dla mnie tzw. przekąska białkowo-węglowodanowa to kanapka z szynką. A jakie Wy macie pomysły?

Moja sobota zaczęła się od znaku pokoju. Jacek, ten który kiedyś oszukał mnie paskudnie na Półmaratonie Powiatu (cała historia jest TUTAJ) motywując, to dodatkowo smutno (że jest z PiS-u i oszukał „jak te ch… z Platformy”) – podszedł do mnie na starcie ursynowskiego parkrunu z wyciągniętą ręką. Krótka rozmowa, szybki bieg (Jacek trzymał moje tempo, ale pogadaliśmy w locie, że on następnego dnia biegnie w półmaratonie w Łowiczu, więc lepiej, żeby zwolnił i dobiegł kilkanaście sekund za mną) i fota na mecie. Dzięki, Sebastian Wojciechowski za uwiecznienie jednego z najbardziej pozytywnych wydarzeń roku dla mnie.

IMG_20170916_093035

Wynik z parkrunu też pozytywny – 19:01. Oczywiście wolałbym dwie sekundy lepiej i oczywiście nie tryskam hurraradością, bo LiczydloBiegowe.pl daje mi perspektywę złamania na maratonie trójki przy 38 min. na 10 km, a nie 19 min. na 5 km. Ale ja tutaj miałem chyba tylko jeden lepszy rezultat, a trójki łamałem zanim połamałem sobie róg łąkotki.

A po sobotnim bieganiu – już sama regeneracja (do dzisiejszego poranka, kiedy zrobiłem spokojne 30 min.). Mały Yoda, chociaż jeszcze jeździ na rowerku biegowym, już stał się zapalonym rowerzystą. Na zdjęciu – prezentacja rękawiczek po wycieczce ze znajomym biegaczem i jego rodziną do Lasu Kabackiego. Kto ma syna, wie, co jest na tych rękawiczkach.

Komentarze

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *