Otyłość – to bardziej razi w oczy na hotelowym basenie niż greckie słońce. A druga rzecz, która się rzuca w oczy, to zawartość talerzy osób otyłych. I jeszcze trzecia, od której bolą oczy, to zawartość talerzy ich dzieci już z tendencjami do otyłości.
I dość tego chrzanienia o pseudociałopozytywności.
Pozytywny stosunek do własnego ciała zaczyna się w głowie. Od lubienia siebie razem ze swoimi plusami, minusami, z tym, co się nam udaje, co nie udaje, z tym jacy jesteśmy. Ja na przykład wolałbym być wyższy i mniej wstydliwy do ludzi. Ale jestem jaki jestem i na ogół siebie lubię. A ty?
Ja za taką samopozytywnością, także jestem całym sercem i umysłem. I za wycinkiem tej samopozytywności – akceptacją własnego ciała. Chociaż w 90 proc. przypadków nie nadaje się ono do podbijania Instagrama przynajmniej bez filtra. Chociaż 90 proc. z nas jest, jak powiedziała pewna celebrytka, chodzącą promocją brzydoty. Chrzanić to!
Basen to dobre miejsce do pozytywności. Jestem jaki jestem, niezbyt piękny, ale nie stroję się w żadne szatki i idę do wody. Widać od razu, czy jestem zdrowy (chudszy albo grubszy, ale zdrowy), czy może chory na otyłość. Przy okazji – w moim przypadku – okazało się, że uwagi ortopedów „po operacji łąkotki nie jest wskazane pływanie stylem klasycznym” trzeba sobie brać do serca. Ponieważ kraulem nie umiem pływać została mi niepełnosprawna żabka – tylko z pracą ramion i pozorowaniem ruchu nogami wyłącznie do tyłu, absolutnie nie na boki, bo ten właśnie ruch obciąża łąkotkę, że się czuje jeszcze nazajutrz.
I dochodzimy do jadalni. Pryskają tu wszystkie teorie o chorobach hormonalnych, tarczycach, haszimotach, insulinach i innych powodach nie do zwalczenia, wskutek których otyli są otyli. Ja wiem, że są na świecie ludzie, którzy dbają o siebie, ale diabeł siedzący w genach nie pozwala im schudnąć – tak samo, jak mój aniołek stróżyk nie pozwoliłby mi utyć nawet gdybym się odżywał niezdrowo jak nie wiem co. Ale to wyjątki, a nie reguła. Widzę to, co widzę – na stołówce w greckim hotelu. Otyli ludzie mają straszne talerze.
Powtórzę, żeby nie umknęło: generalnie otyli ludzie mieli najstraszniejsze talerze świata. Kopy mięsa z frytami, skrzące się w słońcu tłustym sosem, maściste gulasze. Zero warzyw, a jeśli już to zasmażone z serem pływające w tłuszczu, dodatkowo obciążające wątrobę, że bez tabletek nie przetrawisz. Na deser arbuz, brzoskwinia i kiwi? Żartowałem, zapomnij. Na deser ciastka z mąki i chemii, rożki z kremami, baklawy, że mdliło na sam widok. Nie żebym sam nigdy nie zjadł ptysia albo właśnie baklawy – ale ilość wywoływała odruch. Lody furami. Do popicia soki zrobione z cukru i barwnika.
Jak sobie to przypominam, to zaczynam zmieniać zdanie. Na takiej diecie chyba nawet ja bym przytył. I nie pomogłyby cztery poranne treningi biegowe – dwa razy namiastka długiego wybiegania w stronę gór, raz siła biegowa w postaci „siłowych interwałów” po żwirowej plaży i jedno półgodzinne bieganie po plaży głównie po to, żeby dokończyć audiobooka.
Najsmutniejszy obrazek zobaczyłem ostatniego dnia. Dziadek i babcia z dwójką wnuczków lat dziewięć-dziesięć. Babcia na granicy otyłości i nadwagi, dziadek murowana otyłość olbrzymia. Siedział pół metra od stołu, popatrzyłem dokładnie – ściślej to jego głowa znajdowała się w odległości pół metra od blatu, a brzuch stykał się z blatem, ponieważ wystawał na dobre pół metra. Chcą kultywować swoją chorobę – ich sprawa. Tylko dlaczego u dzieci – ich wnuków – też piętrzą się te tłuszcze wysoko nasycone otyłością? Dlaczego gotują im ten sam los? Ludzi z otyłością obciążającą układ krążenia, układ trawienia, wszystkie układy. I ograniczającą sprawność fizyczną.
Nie każdy musi co rano biegać. Ale dobrze byłoby, żeby każdy, kto jest pełnosprawny, umiał wyjść z wody i dojść do leżaka. A nie wydźwignąć się z basenu korzystając z prawa Archimedesa (ile to ciało traci w wodzie na wadze) i dotoczyć się do miejsca, gdzie można leżeć i przekąsić furę herbatników z all inclusive za free popijając słodkim ulepkiem.
Promujmy naturalność, nawet jeśli niektórzy nazywają ją brzydotą, a może zwłaszcza wtedy. Nie promujmy chorób, a przeciwko obciążaniu tymi chorobami dzieci chociaż protestujmy w internecie.
2 thoughts on “Żarciopozytywność”
Panie Wojtku,
Podpisuję się rękami i nogami. To, jak dziś rodzice /dziadkowie krzywdzą własne dzieci upychając w nie tonami cukier jest przerażające, a otyłość to tylko jedna kwestia. Dołożyć można śmiało cukrzycę (czy ktoś słyszał żeby 20-30 lat temu 10-latki miały cukrzycę ?? ), masakryczne problemy z zębami …
Cukrzyca typu 1 – a raczej większość dzieci ma tę, nie ma nic wspólnego (zachorowanie nie nią) z trybem życia i jedzeniem. Niestety.