Wózek zwyciężający biegaczy i rekordowy bieg w laboratorium. Działo się w ten weekend dużo rzeczy wokół biegania. Nie wszystkie były bieganiem.
Na zdjęciu otwarciowym zmęczony Bartosz Olszewski po wygranej w Mediolanie. Do Bartka dojdziemy w drugiej części wpisu.
1. Bieganiem nie jest Breaking2
W sobotę rano na torze Formuły I Monza we Włoszech historia szybkiego biegania pękła na bieganie właściwe i laboratoryjne. Wszyscy już przeczytali, że Eliud Kipchoge był bliski złamania 2 godzin w biegu na dystansie maratonu, wyszło 2:00:24 czyli o 2,5 minuty lepiej od rekordu świata. Wszyscy już słyszeli, że bieg był realizowany w laboratoryjnych warunkach – dobrano idealnie płaską trasę, osłoniętą w miarę możliwości od wiatru, wstrzelono się w idealną pogodę. Logistyka zmierzała do stworzenia idealnych warunków doświadczalnej trójce – odżywki dostawali z roweru (to tzw. niedozwolona pomoc z zewnątrz), osłaniała ich ułożona w kształt ptasiego klucza grupa pacemakerów wciąż się zmieniających (normalnie pacemaker nie może wejść na trasę w środku wyścigu).
I co? Daleki jestem od potępiania eksperymentu Nike. Przeżyłem z nim duże emocje, a gdyby godzina była lepsza przeżyłbym całość przy transmisji w sklepie For Pro. Podziwiam wynik – kosmicznie lepszy od rekordu świata i w skali kosmosu o milimetry gorszy od 2 godzin. Podziwiam pomysł promocji, zwłaszcza od kiedy przeczytałem książkę założyciela Nike Phila Knighta.
Myślę, że rezultat Kipchoge ośmieli biegaczy na normalnych biegach – że można tak szybko. Jak? Czytałem kiedyś w Miesięczniku Bieganie o historii łamania 4 minut na dystansie jednej mili. Latami się to nie udawało, ale kiedy w końcu zrobił to Roger Banister, to w ciągu roku barierę tę pokonało kilku biegaczy. Uwierzyli – głową – że się da. Może teraz maratońska czołówka też uwierzy, że się da. I na normalnym biegu będą walczyli z granicą dwóch godzin.
Ale to nie był normalny bieg. To biegowy event, maratońskie wyzwanie, eksperyment sportowy, lekkoatletyka laboratoryjna. Ale to nie bieganie. Bieganie to jest wtedy, kiedy sfora głodnych walki biegaczy staje na linii startowej w wielkim mieście, a ulice wypełniają emocje kibiców.
2. Bieganiem nie jest jeżdżenie na wózku
Wings For Life to pomysł tak świetny, że chyba zacząłbym pić Red Bulla, gdyby nie był tak niedobry w smaku. Super zabawa, w której biegaczy goni meta startująca z półgodzinnym opóźnieniem. I eliminuje ich kolejno w kilkudziesięciu miastach na świecie. Wśród nich warto wymienić Poznań, Santiago de Chile i Mediolan.
W Poznaniu biegła Polska. Dostałem już info od Podopiecznego Maćka, zaliczył planowane 30 km, Facebook skrzy się podobnymi notkami. Widzę w tym tyle radości, że chyba się kiedyś do tego Poznania wybiorę.
W Santiago biegła Dominika Stelmach, wygrała wśród kobiet na całym świecie, szacun, jasna sprawa.
W Mediolanie biegł Bartek Olszewski. Wygrał wśród biegaczy. Nie wygrał Wings For Life, bo zgodnie z regulaminem można było jechać na wózku.
No i tu wiem, że wkładam kij w mrowisko albo może nawet petardę pod swoje siedzenie – ale nie mogłem się pogodzić z tym, że to nie Bartek Olszewski jest zwycięzcą imprezy. Tylko Szwed Aron Anderson, który startował na wózku inwalidzkim – zwykłym, pionowym, dopuszczonym przez regulamin biegu.
Trudno o tym pisać, bo:
- Mam wielki szacunek dla hartu ducha Arona Andersona. Pokazał niepełnosprawnym, którzy czują się przykuci do wózka, do domu, do swojej najbliższej okolicy, jak daleko można sięgnąć, jeśli ma się wolę i siłę.
- Mam podziw dla jego umiejętności sportowych. Zostawił daleko w tyle wszystkich wózkarzy.
- Brzydzę się troglodytami pomstującymi na niepotrzebne – ich zdaniem – miejsca parkingowe dla niepełnosprawnych (ostatnio chodził rechotliwy wpis jednego gościa na FB).
- Jestem całym sercem za równouprawnieniem, za integracją i pomysły rządu na likwidację klas integracyjnych i usuwanie niepełnosprawnych ze szkół budzą we mnie grozę.
Ale nie mogę. No nie mogę. Nie mogę uznać, że rywalizacja biegacza i wózkarza, to jedne zawody. Chyba że przestaniemy nazywać Wings For Life biegiem, tylko eventem integracyjnym. Jazda na wózku, niezależnie od tego, czy to wózek pionowy, czy wyścigowy, to jazda na wózku, a nie bieganie.
W biegu Wings For Life 2017 wygrał – dla mnie – Bartosz Olszewski. I – pan wybaczy, panie Anderson – uważam, że ktoś ukradł mu show. Nie tyle startujący zgodnie z regulaminem Anderson, chwała mu raz jeszcze za jego wyczyn – ale organizatorzy, którzy tak skonstruowali regulamin.
3. Co jeszcze nie jest bieganiem?
Nie było w ten weekend trzeciego eventu, który by równie mocno poruszył moje emocje. Ale mam w głowie jeszcze kilka punktów, co jest, a co nie jest bieganiem. Moim zdaniem bieganiem nie jest też:
- Przemaszerowanie maratonu. To jest pokonanie maratonu, a nie bieg maratoński. Przebiegł maraton ten, kto ruszył biegiem, biegł i skończył biegiem bez maszerowania. Nie każdemu z biegaczy będzie to dane, przykro mi.
- Bieganie na dopingu. To jest dopiero mrowisko, ale jak docierają do człowieka z wszystkich stron pogłoski o półzawodowcach i amatorach startujących na dopingu, to nie sposób wszystkiego negować, zwłaszcza kiedy widać, że w wielu przypadkach to prawdopodobne i nie wykrywane z definicji. Biegacz na dopingu to oszust, nie biegacz.
- Wskakiwanie z psem na podium. Nie lubię psów, ale to nie ma nic do rzeczy. Pies ciągnie, pomaga. Pewnie pobiegnięcie maratonu z psem w 1:55 nie byłoby niemożliwe, o ile dałoby się znaleźć odpowiednio wytrzymałego i silnego psa. To jest oczywiście drobnostka, usłuchany pies na trasie to więcej funu i sama słodycz na smyczy. Ale jeśli biegniesz z psem w uprzęży, to klasyfikowanie się na podium choćby malutkiego biegu odbiera show tym, którzy z tego podium spadają.
- Macie więcej pomysłów? Dawajcie, chętnie rozszerzę listę.
Z pewnością bieganiem jest natomiast dotarcie do takiego zakątka Lasu Kabackiego między Puławską, a Jagielską, którego się do tej pory nie zna, chociaż mieszka się na Ursynowie już jedną trzecią życia. Zagubienie się tam, zawieruszenie, wypadnięcie w końcu na znane alejki ale od niespodziewanej strony.
Dziś (patrz zdjęcie) zrobiłem półtoragodzinne wybieganie w tempie leniwym, a dodatkowo zepsutym przez krążenie po wykrotach. Z pokorą, powoli, bez widocznych rezultatów dziś czy jutro. Tak się buduje wytrzymałość obojętne czy jest się Kipchogem, Olszewskim czy Staszewskim, tyle że oni robią to na wyższych tempach.
OGŁOSZENIE na koniec. Jeśli biega Ci po głowie Obóz Biegowy w Rabce, to szczegóły znajdziesz TUTAJ.
9 thoughts on “3 rzeczy, które nie są bieganiem”
Dlatego zawsze skromnie oświadczam, że pokonalam 6 maratonów. Tylko pokonałam… Bardzo fajne zakończenie! podobnie myślałam zagubiwszy się na łąkach olesinskich: że takie tempo, jak w tym torfie, ze skokami przez rowy, miałam jeszcze niedawno na prostej płaskiej i bezwietrznej. A to aktualne mnie cieszy, ale pewno takiego Staszewskiego doprowadziłoby do szału…
Tak, tamten róg lasu koło Jagielskiej jest mało uczęszczany. Można stamtąd biec na wschód samą granicą lasu, ale po drodze są psy (na tyłach posesji), dlatego nie lubię tam biegać.
Moim zdaniem dwie godziny padną, pytanie tylko na ile będzie to wspomagane podczas zimowych obozów.
Co do WfL – powinny być jednak osobne klasyfikacje, tak jak na maratonach. Bez rozstrzygania komu było lepiej/gorzej. Są różne niepełnosprawności, w tym ubytki słuchu czy wzroku, niech się każdy ze sobą ściga. Tak to są niezdrowe emocje.
Podzielam zdanie co do maratonu. Jestem tu uparty: urządzałeś sobie spacery, metody gallowaya albo innego hari kriszny? sorry nie przebiegłeś maratonu.
nie zgodziłbym się z tezą, ze eksperyment nike nie jest bieganiem; kipchoge przy sztucznie stworzonych, wyjątkowo korzystnych warunkach walczył z dwoma rywalami, a przede wszystkim z samym sobą, co chyba jest esencją maratonu, mimo wszystko nikt niczego nie zrobił za niego, stworzono mu tylko warunki, żeby mógł dać z siebie wszystko i dał, moim zdaniem to był piękny popis, szkoda, ze zabrakło kibiców na całej pętli, może złamałby te 2h:)
a co sądzisz wojtku o propozycji anulowania starych rekordów?
Pełna zgoda co do tego, że bieganie i jazda na wózku to coś nieporównywalnego…., ale jednak regulamin jest jaki jest. Z pewnością Aron Anderson jak i Bartek Olszewski oraz cała reszta stawki byli tego świadomi i zaakceptowali go, więc wg mnie WfL 2017 wygrał Szwed. Ja myślę, że najmniej uwiera to właśnie Bartkowi, który jechał do Mediolanu głównie, aby walczyć z ubiegłorocznym zwycięzcą – Włochem Giorgio Calcaterra. I zrobił to!!!
Sam fakt, że startowano w 25 lokalizacjach może dać również argument innym, aby podważać wynik Bartka i mówić, w takich warunkach to można biegać. Być może w innych miejscach (gdzie było cieplej, bardziej wilgotno, bardziej wietrznie, itd.) startowali zawodnicy, którzy pobiegliby lepiej w Mediolanie, ale znów – taki jest regulamin i basta. Kto biegł, to się na niego godził.
Co do punktu 3. – pełna zgoda!!!
Pozdrawiam!!!
Tu Dziki
Tak pisze dyrektor MW. Jakby się ze Staszewskim zmówili 🙂 A ja się z tym zgadzam:
Marek Tronina Odbyłem wczoraj kilka rozmów na temat Wings For Life i projektu Breaking2. We wszystkich przewijał się wątek pt. „czy to jeszcze jest sport?”. Trochę mnie to nie dziwi, bo zarówno oficjalne zwycięstwo człowieka na wózku, jak i bieg w warunkach laboratoryjnych wymagają głębszej analizy. Wózkarza, który zajechał najdalej, trudno nie szanować, ale ogłaszanie go zwycięzcą jest dla mnie przejawem skrajnej poprawności politycznej (czy jakiej tam kto chce). Wmawia nam się pod groźbą ekskomuniki ze świata ludzi tolerancyjnych (czyli jakby cywilizowanych, nowoczesnych takich), że nie wolno nazywać czarnego człowieka „czarnym” (tylko „czarnoskórym”), za to białego nikt białoskórym nie nazwie. Biały jest „biały”. W sumie – logiczne. Już się z tym niemal pogodziłem, ale teraz okazuje się, że człowiek poruszający się na kółkach – ile bym nie miał dla niego szacunku – jest lepszy niż biegnący bez jakiegokolwiek wsparcia mechanicznego Bartek (nieważne, że Bartek; Bartek jest tu przypadkiem). G… prawda. Nie jest. Bo startuje w INNEJ KONKURENCJI. Ich dwóch nie sposób porównywać (zresztą właśnie z tego powodu zawsze byłem sceptyczny wobec startów Oskara Pistoriusa w zawodach z osobami pełnosprawnymi). Nie dajmy się otumanić tyranii poprawności, której prabazą jest chęć wmówienia nam, że wszyscy jesteśmy równi i tacy sami. Nie jesteśmy. I na tym polega piękno rodzaju ludzkiego. A to, że ktoś jest „inny” nie znaczy, że jest „gorszy”. Problem w tym, że piewcy tolerancji wszem i wobec (sami zresztą nietolerujący nietolerancji – skrajna hipokryzja, czyż nie?) próbują nas przekonać, że „inność” jest „gorszością”; a to jest założenie złe i nieetyczne z zasady. A co projektu Breaking2 – uważam, że był bardzo potrzebny i szkoda, że 2 godziny nie pękły. Jestem przekonany, że gdyby tak się stało, to bardzo szybko bylibyśmy świadkami złamania 2 godzin w maratonie w czasie normalnego biegu ulicznego. Bo tak działa ludzka psychika – coś jest niemożliwe dopóki nie pojawi się ktoś, kto o tym nie wie i to zrobi. I wtedy wszystkim otwierają się oczy. Nie będę przytaczał historii łamania 4 minut na milę i tego, co się stało, gdy Roger Bannister w końcu pokonał tę barierę – kto nie wie niech poszuka. A to, że wyselekcjonowana grupka zawodników biegała we własnym gronie średnio mnie obchodzi. Tak samo jak to, że Paula Radcliffe pobiegła 2:15:25 z zającami płci męskiej. Nikt jej za rękę nie ciągnął. Po prostu – stworzono jej warunki bliskie ideału. I wykorzystała je. A że wynik Eliuda Kipchoge nie jest rekordem świata też jest dla mnie jasne, bo od początku widać było, że firmie Nike nie zależy na rekordzie, a na pokazaniu jak bardzo można przesunąć granice ludzkich możliwości. Okazało się, że BARDZO. Więc z czym macie problem, ludziska? Nie chcecie się dowiedzieć, że wciąż drzemią w nas olbrzymie rezerwy? I jeszcze jedno – czy to wszystko to jeszcze sport? A skąd wątpliwości? Skąd założenie, że sport nie podlega zmianom? Jak byłem dzieckiem też byłem pewien, że kobiety nie grają w hokeja na lodzie, nie skaczą o tyczce ani nie rzucają młotem, a najdłuższy dystans, jaki pokonują to 1500 metrów (serio, pamiętam to!), zaś podczas skoków narciarskich (oczywiście uprawianych wyłącznie przez mężczyzn) narty trzymane są równolegle pod ciałem zawodnika. Więc rekordzistą świata długo był Piotr Fijas z wynikiem 178 metrów. I co? Tęsknimy za tymi czasami? Bo ja nie bardzo. Więc jeśli dla kogoś Wings For Life albo Breaking2 to już nie sport to… ma problem. Bo – podobnie jak na liście przebojów – to ludzie w swej masie decydują, co im się podoba. Ja też nie rozumiem MMA, wolę judo czy zapasy, ale nie gniewam się przez to na świat. A że Bartek Olszewski został już bohaterem ludowym, któremu Adam Kszczot i Marcin Lewandowski mogą pozazdrościć – to tylko szacunek dla niego. I uczyć się, uczyć! Nie tylko szybko przebierać nogami, ale też umieć zrobić z tego biznes za własne pieniądze (gdyż, przypomnę, Bartek nie dostaje zgrupowań w ciepłych krajach z PZLA). Dominika zresztą podobnie, żeby nie było, żem seksista.
Z Markiem Troniną jakoś podobnie myślimy od lat.
Marsz – jakie anulowanie rekordów? Chodzi Ci o anulowanie rekordów kobiecych ustanowionych w biegach z mężczyznami? Do zeszłego tygodnia nie miałem zdania. Teraz po obejrzeniu Breaking2 widzę, że to był dobry pomysł.
Impreza Nike to nie był maraton tylko bieg na dystansie maratońskim, a to jest istotna różnica. Nie zmienia to faktu, że pomysł bardzo ciekawy i przełoży się na wyniki w maratonie. Biegają nie tylko nogi ale przede wszystkim głowa, a teraz okazało się że można jednak szybciej. I absolutnie nie anulować żadnych rekordów ! Z jakiego powodu ? Dlatego, że wtedy prawdopodobnie, być może, rzekomo wszyscy się dopingowali ? A teraz to nie ? Zawsze dopingowicze byli krok przez kontrolującymi i zawsze tak będzie. Może na mniejszą skalę, o ile oczywiście nie wchodzi w to wszystko aparat państwowy (Rosja) ale będzie. Pokusa dla niektórych jest niestety zbyt duża. Tak jak dzieci ściągają w szkole tak sportowcy się koksują. Skala inna ale mechanizm ten sam. Osiągasz wynik, na który w normalnych warunkach i siłą swoich mięśni (głowy) nie zasłużyłeś.