Jesteśmy w magicznej krainie. Miała być słoneczna, ale na razie jest głównie jak z bajki z mchu, paproci i mgieł
Bo wychodzimy rano z Kingą na podbiegi w Rosochatym Rogu blisko Wigier, a tam koń jaki jest. I to niejeden. A jeden, kiedy biegniemy na podbiegi zrywa się z nami. Chyba sobie lubi polatać.
Mamy wolne. Wolne bieganie będzie we wtorek rano, a w środę krócej, ale z szybszym elementem. Dzieci wstają, same schodzą na śniadanie, my wracamy na drugą turę, dzięki czemu Mały Yoda ma drugie śniadanko. A on je jak Pan Jaba (tak? Czy coś pomyliłem?).
Bajka, normalnie bajka. Stanczyki, wreszcie tam dotarliśmy, gdzie wieje Kaliningradem. Piłka nożna z widokiem na Jezioro Hańcza, najgłębsze w Polsce. Gdyby się dało robić podbiegi z dna, to trzeba by w bloku wybiec na 30. piętro. Niewyobrażalne, bajeczne, ciche. Suwalszczyzna.
A jak kiedyś nagram bluesową płytę, to już mam okładkę. Z deptaku ul. Chłodnej w Suwałkach. I tytuł: Koń, który robił podbiegi. Bajkowo, bajkowiej, Suwalszczyzna.
9 thoughts on “Koń, który robił podbiegi”
Tak, tak. Miłość i miłość.
Moja druga ojczyzna to jest Suwalszczyzna.
Tu Dziki. Tu poznałem Johna (czyli Wojtka Staszewskiego), tu poznałem moją Dawną Żonę, która umarła we wrześniu zeszłego roku, zanim pojechaliśmy na rowerach do Bakałarzewa, bo mieliśmy zrobić wyprawę z Dużymi Córkami w 35. Rocznicę naszego pokochania się nad jeziorem Garbaś. W 1983 roku zaczęliśmy biegać z Johnem, właśnie na Suwalszczyźnie, wokół jeziora Garbaś właśnie. To równe osiem kilometrów, robiliśmy zawody, zawsze wygrywał Dziki. I to praktycznie jedyne moje zwycięskie biegi z Johnem. Jeszcze raz na Chomiczówce, jeden raz w Maratonie Warszawskim i starczy…
A tam, na Suwalszczyźnie było też wesele Dzikiego po zaślubieniu Jakże Pięknej Żony. Johna nie było. Był w Himalajach, pożyczył nam samochód. Tu, na Suwalszczyźnie, Dziki jest przynajmniej raz w roku. Od ponad trzydziestu lat. Znam tę krainę jak Puszczę Kampinoską. Tu też jest Puszcza. Augustowska. I miękkie powietrze, krajobrazy z Finlandii, krajobrazy z Japonii, bo jest tu lokalna Fuji Jama, jest Puńsk ze zgłoskami twardymi i jednocześnie łagodnymi jak u Kelusa, to miasteczko litewskie, są banie, mnóstwo jaćwieskiego ducha, ludzie serdeczni, bo woda ma dużo magnezu i też ludzie ci mają taką naturę. Zreperowali mi raz malucha (ta taka dawna maszyna pojazdopodobna), cała wieś Mikołajewo naprawiała, złożyli części z kilku innych maluchów i wróciliśmy szczęśliwie z Dużymi Córkami, a wtedy to były Małe Córki. Obecne Małe Córki też kochają Suwalszczyznę. Odkryliśmy wioskę Becejły i tam jeździmy na wakacje. A w Mikołajewie nad Czarną Hańczą mieliśmy dom. Prawdziwy dom, do którego jeździliśmy kiedy tylko odezwała się tęsknota za tą Piękną Krainą.
Ostatni maraton na zawodach Dzikiego to był Wigry Marathon. Dookoła jeziora Wigry. Tam teraz stacjonuje John. Cudowna trasa, Dziki już się nie ścigał wtedy, to był mój równo czterdziesty drugi maraton w życiu. Maratoński maraton w 3:57 na wymagającej trasie i byłem szczęśliwy i jednocześnie zły, że to nie Dziki zorganizował taki bieg…
Itd.
Dziki
Tak, Dziki, to tu przestaliśmy być chłopcami. Tamtymi chłopcami.
A na złotych rżyskach pies jak czarna kropka.
Wow Dziki!!! I JKK. Pozdrawiam z deszczowego Zębu – nie dane nam pobiegać (choć wczoraj wypad do Doliny Chochołowskiej – między kroplami deszczu) Jutro wracamy do Wro, a w sobotę biegniemy Wielką Pętlę Izerską
Dziki!!!
Do dzisiaj pamiętam jak spędziłem z rodziną cudowny dzień wg Twoich wskazówek „The best od Suwalszczyzna w jeden dzień”! Było wspaniale.
A moje wakacje wyglądają mniej więcej tak: wjazd gondola na 3000 m, piękna alpejska wycieczka, po południu maly bieg po okolicy. I tak od 4 lat. Nudy ?
Piotr-OK – no chyba że się zapędzisz w Beskidy, żeby zrealizować The Best of Gorce w jeden dzień. Wtedy od razu jest przełamanie rutyny. I kości (której?) przy okazji 😉
Daj spokój mojej piątej kości!
W sierpniu idę na Lodowy…
?
Ale zaczynam czelendż! 🙂 Jestem podekscytowany
Ok123 – Lodowym Koniem?
No będę sie starał…
Jak koń pozwoli 🙂