Kiedy w sobotę o 23:25 wracaliśmy do domu jeszcze jej nie było. Przyszła nad ranem, posypała na biało i wszystkie szacunki tempa zaplanowane na 10do10 szlag trafił. A potem przyszedł esemes i szlag trafił też mój start.
Napisała opiekunka, że obudziła się z przeziębieniem, kicha, kaszle i może przyjść do Małego Yody, ale czy na pewno. Stwierdziliśmy, że lepiej nie i że właściwie ja nie muszę biec. Po sobotniej klęsce na Psim Polu to nawet treningowo lepiej.
Bo 10do10 to wprawdzie treningowe zawody, ale człowiek tam siłą rzeczy ciśnie. Zwłaszcza na ostatnich trzech kilometrach, kiedy zaczynamy się doganiać, przeganiać.
Było tak:
Wreszcie mogłem zobaczyć finiszujących z przodu. Dwa finisze – Renaty ze Szczepanem i Doroty – wygrały nagrodę w moim własnym konkursie fotograficznym. A nagrodę za ekspresję zdobywa Olga – na zdjęciu otwarciowym.
Nie pobiesiadowaliśmy za bardzo, chociaż po asertywnej walce z ekipą filmową kręcącą akurat scenę napadu w lesie, udało mi się obronić ławeczkę pod zadaszeniem. Bo w zimie jest zimno. Ale ciasteczka były, dzięki Justyna.
Wyników raczej nie było – bo po śliskim nie biega się super. Dlatego brawo dla Sympatyka Michała za 41:33 – super wynik w tych warunkach, zwłaszcza, że Michał mówił mi przed startem, że wyniki z poprzedniego sezonu mamy podobne. To jest jednak moja filozofia biegania – roztrenowanie, potem praca nad siłą i wytrzymałością, a dopiero w ostatnich 4-6 tygodniach przed kluczowym startem szybkość, jak wisienka na herbatniku.
Skoro na początku było o klęsce, to w ostatnim akcie trzeba to opisać. Nie myślałem, że się aż tak mocno speriodyzowałem. Pojechaliśmy na inaugurację #parkrun Pole Mokotowskie, Podopieczna Renata jest tam w komitecie organizacyjnym. Miałem pobiegać spokojnie, ale nad ranem sobie pomyślałem, że to pierwszy bieg, może pies z kulawą nogą o nim nie wie, będzie mało biegaczy, powalczę. Na Ursynowie zwykle jestem o dwa kroki od podium, więc tu sobie marzyłem…
Kinga jeszcze nigdy w swoich startach na parkrunie nie była poza podium. A często jest pierwsza wśród kobiet. Więc…
Więc dostaliśmy totalny łomot. Kinga mniejszy, bo jednak na szóstym miejscu dobiegła, a przede wszystkim ma alibi, że zaplanowała sobie trening w tempie progowym i wyszło idealnie. Podopieczna Iwona, z którą biegły razem 4 km mogłaby zresztą przytoczyć dialog:
- Na ile biegniesz?
- Nie wiem, na ile, biegnę w tempie 4:33.
Kinga ma chyba naprawdę zegarmistrzostwo w genach, bo pokazała mi potem Garmina – pierwszy, drugi i trzeci kilometr w tempie 4:33 min./km!
A ja ruszyłem pewnie, spokojnie. Po 100 metrach byłem na drugim miejscu. Po 150 zacząłem spadać w dół. Dół okazał się naprawdę głęboki. Bo przyjechało mnóstwo mocnych biegaczy. Bo roztrenowanie sprowadziło mnie naprawdę do parteru – kilka lat temu martwiłem się, że po roztrenowaniu nie złamałem 40 minut na 10 km, a teraz nie byłem w stanie złamać 20 min. na 5 km. Bo pycha powinna zostać ukarana.
Dobiegłem w trzeciej dziesiątce.
Oczywiście wiecie po co są takie porażki. Żeby tym bardziej wziąć się do roboty i tym spektakularniej wystrzelić do góry.
Życzenia świąteczne będą za tydzień. A teraz jeszcze przypominam o szansie na to, żeby obdarować kogoś bieganiem. Klikniesz w obrazek – poznasz szczegóły.
1 thought on “Zima zaskoczyła 10do10”
No, ej… wypraszam sobie… nie jestem co prawda psiopolaninem 😉 , ale na Psim Polu (dzielnica Wrocławia) biega się szybko – tu mieszka i trenuje „wrocławskie Iten” Grzesiek, Adam i Jacek gwarantują maraton w okolicach 2.30
Szkielet – bierz się do roboty 🙂
Zdrówko!