cel – 25 kwietnia 2008

Dziewięć. Jeszcze dziewięć dni do maratonu. Odliczanie trwa.

Na każdym maratonie kontroluję czas każdych pięciu kilometrów. Na pierwszej piątce minuta nadróbki, na drugiej stracę z tego 10 sekund, na trzeciej 15. I tak dalej aż do trzydziestego kilometra. Wtedy przestawiam myślenie – liczę, ile jeszcze zostało. Jeśli pobiegnę teraz w tempie 4:12 kilometr, to w jakim czasie dobiegnę, ile udaje mi się nadrobić albo ile tracę. Myślę już o celu, do niego ciągnę.

Tak samo z Cracovia Marathonem. Zapisałem dziś w notesie plan treningów aż do startu. Zwykle między 14 a 7 dni do maratonu był obóz, czyli dwa treningi dziennie (rano długi i wolny, wieczorem krótki i szybki). To mi daje kopa, ale teraz poczułem, że mógłby być to kopniak w tyłek, upokorzenie, przetrenowanie. Jeden obóz przed Półmaratonem Warszawskim zaliczyłem i na wiosnę wystarczy. Więc teraz spokojniejsze bieganie.

Dziś było wolne półtorej godziny. Moja Sportowa Żona podrzuciła mnie do lasu w drodze na zajęcia fitness z najbardziej niezniszczalną z wszystkich jej grup – w Body Shape na Kabatach. Na wymierzonej pętli złapałem sobie tempo między 4:50 a 5:10 i tym tempem pobłąkałem się po rzadko odwiedzanych ścieżkach. Na koniec treningu już na chodnikach (należy trochę pobiegać po twardym przed startem w biegu ulicznym) zrobiłem sześć półminutówek.

Czy taki trening powinno się robić jeden dzień przed startem w zawodach? Oczywiście, że nie, jest za długi, zbyt zamulający. Chyba że same zawody też potraktujemy treningowo. Tak zamierzam przebiec sobotnie 10 km w Grand Prix Warszawy w Kabatach. To znaczy na maksa, na wyścigi, na życiówkę (chociaż w zasięgu jest tylko wiceżyciówka, bo raz udał mi się tam bieg życia) – ale nie traktuję tego startu jako docelowego, tylko jako przedostatni mocny akcent przed Cracovia Marathonem.

W niedzielę będzie wolne od biegania, coś rodzinnego. Ciekawe czy znajdzie się na tym świecie jedna rodzina dla której spotkanie z nami byłoby równie atrakcyjne, jak dla nas spotkanie z nią?

W poniedziałek będzie ostatnie długie bieganie – dwie godziny wolno. We wtorek trening pod tzw. superkompensację – bardzo ciężkie 12 szybkich kilometrówek. W środę będzie wolne. W czwartek niezbyt ciężkie BNP. W piątek ostatni odpoczynek. W sobotę łagodne rozbieganie. W niedzielę start.

Lubię maraton. To jest wielka zagadka. Na połówce pobiegniesz lepiej albo gorzej. Na maratonie jest jak w grze przygodowej. Wiesz, że gdzieś jest cel, ale trzeba przebiec przez takie haszcze, w których czyhają pułapki glikogenowe, jeziora zakwasu mlekowego, studnie odwodnienia, spalarnie tłuszczu, których nie można uruchomić – że to jest przygoda. Obojętne czy to drugi maraton, czy trzydziesty czwarty jak w moim przypadku.

Tylko pierwszy jest inny, jeśli ktoś się właśnie szykuje, to zazdroszczę tych przeżyć. 

Updated: 12 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.