Zima może być do połowy pusta albo do połowy pełna. Tak jak szklanka. Wyjeżdżamy ciemną nocą, mijamy Radom, Kielce, Kraków, Myślenice. Dalej cepry prują zwykle zakopianką, ale góralki wiedzą, że lepiej odbić w Lubniu na Mszanę. I nad ranem zbliżamy się do Rabki Zdrój, gdzie rodzą się kobiety sportowe, ambitne i piękne. Moja Sportowa Żona ze smutkiem patrzy na stoki: – W ogóle nie ma śniegu. Nie ma zimy. Kiepsko, bo wieziemy narty i aż się palimy, żeby je wypróbować. Całusy z rodziną, śniadanie, pomaganie i przed południem zbieram się na trening. Ruszam z Rabki na Maciejową (niezorientowanym narciarzom polecam, to pomijany, a długi stok, jedna z dłuższych tras w Beskidach, tu stawiałem swoje trzecie kroki na nartach). A stamtąd na Stare Wierchy. Razem 2 godziny 20 minut biegania, przewyższenie około 600 metrów. Około 800 m npm zaczyna się prawdziwa zima, śnieg, niedużo bo z 15 cm, ale biało. Wreszcie jest okazja, żeby napisać o zimowym ubraniu, parę osób mnie o to kiedyś pytało. Najważniejsze w zimie jest… tempo. Przy długim wybieganiu trzeba rozpocząć w takim tempie, żeby nie spuchnąć na koniec. Bo wtedy pot zacznie przymarzać do ciała, a przemoczone skarpetki zmienią się w narzędzie tortur. A samo ubranie? Dziś w Rabce było około plus dwóch stopni, biegałem w dresie, pod spodem podkoszulek, pod szyją polarowa chustka, na uszy opaska i oczywiście rękawiczki. Wystarczyło. Jeszcze słowo zachwytu. Góry kocham od dziecka, ale tą miłością nie chcę was zanudzać. Dziś zauroczyło mnie zbieganie z góry po śnieżnym puchu. Amortyzacja lepsza niż mogą wymyślić inżynierowie z firm. Śnieg rozpryskuje się na boki. Las szumi dokoła, a zima jest uroczo pełna. A żeby na koniec było jeszcze o szklance – to nigdy herbata tak nie smakuje jak po takim treningu.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.