bułgaria – 24 czerwca 2007

Bułgaria pokonana. My z Moją Sportową Żoną od trzech dni ciągle o Bułgarii. Pierwsze zwycięstwo siatkarzy z Bułgarami widziałem, bo lało, czekaliśmy na koniec deszczu i zabijaliśmy czas telewizją. Dzisiejszego nie widziałem, bo poszliśmy na obiad, a przy okazji akurat przestało lać. Leje. Leje ciągle, opady przelotne, opady powracające, opady wkurzające do bólu. Tylko pierwszy dzień naszych wakacji przypominał lato, choć nieco chłodne. Drugiego dnia przywitały nas chmury i siąpienie deszczu za oknem. Bieganie sobie darowałem i nawet nie pamiętam – darujcie – czy poszliśmy na plażę. Bo wpadamy tam nieustannie, jak tylko słońce na to pozwala. A i tak zaraz przychodzi chmura i robi nam śmigus dyngus. W sobotę biegać już musiałem, bo w Warszawie zaliczyłem dwa treningi, więc do końca tygodnia zostały mi jeszcze dwa. Na plaży pobawiłem się moment z córką przedszkolakiem jednocześnie gawędząc chwilę z MSŻ, po czym wyrwałem z Jastarni do Kuźnicy. Po piasku wzdłuż krętego brzegu człowiek zalicza mniej kilometrów. Z małą dokrętką na siłę biegową wyszły dwie godziny treningu. Z MSŻ umówiłem się, że w przypadku deszczu może się zmywać z całym majdanem do domu, a ja sobie wrócę na bosaka po ulicach. I tak też się stało, bo pierwsza chmura przyszła 10 minut po moim starcie, a pierwszy deszcz – godzinę później. Mnie szczęśliwie deszcze omijały. Widziałem chmury na horyzoncie, kiedy byłem w Kuźnicy to padało w Jastarni, a kiedy dobiegłem do Jastarni, to od Władysławowa posuwał gigantyczny opad atmosferyczny, ale zmoczył mnie dopiero na ulicach miasta. W niedzielę podobnie, choć tym razem udało nam się posiedzieć razem na plaży jeszcze pół godziny po treningu. Ale może dlatego, że trening był półtoragodzinny. Bieg ciągły z lekką tendencją do BNP (biegu z narastającą prędkością). Druga część była pod lekki wiatr, a zrobiłem ją o 15 sekund lepiej od pierwszej. Tak naprawdę wszystko biegłem więc w I zakresie, ale z walecznością. Tak jak lubię najbardziej. Treningi zaliczone wg planu (przypomnę: cztery razy w tygodniu, raz godzina, dwa razy półtorej i raz dwie, w tym dwa razy siła biegowa). Ale wakacje na jedynkę. Przyznacie, że urlop nad morzem, w którym człowiek zabija czas przed telewizorem albo patrzy kiedy by tu się dało wyskoczyć na rower, żeby nie zmoknąć zupełnie (w sobotę się udało, godzinę pojeździliśmy na sucho, ale dziś było pół godziny na mokro) – to nie są najlepsze wakacje. MSŻ dostała depresji, co przekonało mnie, że sprzeciw wobec wakacji zagranicznych nad morzem nie był dobry. Już uradziliśmy – za rok jedziemy do Bułgarii. Wpradzie co to za zagranica, skoro jesteśmy razem w Unii, ale gwarancja słońca większa. MSŻ nie wytrzymała nerwowo dziś o 14.30. Wydawało się, że właśnie przeszła południowa fala deszczu, wskoczyliśmy na rowery i podjechaliśmy nad Zatokę. Myślałem, że ona będzie jedyną wariatką, ale nie – na deskach z żaglami (nie pamiętam, jak to się nazywa? korweta?) surfowało z 50 osób. Akurat kiedy dojechaliśmy zaczęło lać jakby gigantyczny wieloryb wypuścił z siebie naraz całą niechęć do rządzącej koalicji. A MSŻ udała się z instruktorem na wodę. Ładnie jej było w piance. Plan na przyszły tydzień ten sam: cztery długie treningi. Relację z wykonania zdam w niedzielę. Prognozy pogody są niestety fatalne. Bieganie to jednak sport o tyle dobry, że względnie niezależny od pogody, co w wysiłkach fizycznych poza halą nie jest normą. Chociaż jak pokazała mi dziś MSŻ windsurfing też może być niezależny. Może to wszystko kwestia sportowego ducha. I dobrej pianki. 

Updated: 12 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.