No dobra. Fajnie było na podium.
Napisałem wam o półmaratonie w Toruniu. Straszny upał, słaby wynik, dobre miejsce. I chciałem tak skromnie wspomnieć o walce w gronie dziennikarzy. Ale Moja Sportowa Żona zrobiła mi dziś rano wykład z pi aru (PR) i kazała się bardziej pochwalić. A że córka gimnazjalistka też dała temu wyraz w komentarzach do bloga oraz jako że nic sportowego dziś się nie działo poza przejażdżką na rowerze do salonu TP S.A. – to się będę chwalił.
Po pierwsze w masowym bieganiu liczy się udział, jak na olimpiadzie. Po drugie liczy się walka z samym sobą, swoimi rekordami życiowymi. Po trzecie – jak już się ma biegowych znajomych – to walczy się z nimi. Raz ja przed Pawłem Sz., innym razem Ibex przede mną.
Ale jak człowiek trochę już trenuje, trochę się zestarzeje i ma jeszcze szczęście mieć specyficzny zawód, to zdarza mu się walczyć o czołowe lokaty w różnych tzw. kategoriach. Z wynikiem około 1:20 w półmaratonie nie miałbym żadnych szans wygrać nie tylko klasyfikacji ogólnej, ale też kategorii wiekowej 20-latków, bo oni biegają po 1:05-1:10, a najlepsi jeszcze lepiej. Ale rok temu wygrałem w Łodzi kategorię M35 czyli mężczyzn między 35. a 39. rokiem życia. Przywiozłem do domu statuetkę szklaną w kształcie żagla oraz nagrodę finansową 150 zł brutto.
To nie była pierwsza taka nagroda, wspominałem jeszcze o specyficznych zawodach. W 2006 i 2007 roku zostałem mistrzem Polski dziennikarzy, taka klasyfikacja jest prowadzona w maratonie warszawskim. Dostałem dwa razy statuetkę biegacza w imitacji brązu.
I wtedy zaczęło mi się marzyć, żeby dostać kiedyś puchar. Puchar w kształcie pucharu. Taki jak stoją w gablotkach w sekretariacie szkoły zdobyte przez reprezentację koszykówki w zawodach okręgowych.
I mam! To co może zbyt skromnie nazwałem wczoraj klasyfikacją dziennikarzy nazywa się – z pewnością zbyt szumnie – Mistrzostwami Polski Dziennikarzy. Na toruńskim rynku udekorowano zwycięzców i zwyciężczynie maratonu, półmaratonu. A potem spiker ogłosił dekorację dziennikarzy. Na trzecie miejsce podium wszedł Zenek L., którego poznałem 10 lat temu w absolutnych początkach mojego biegania, jeszcze przed maratonem. Chciałem napisać o biegaczach, zadzwoniłem do klubu biegacza wybierając na chybił trafił Ciechanów i tam rozmawiałem z czwórką biegaczy, jednym z nich był właśnie Zenek, którego czasy w maratonie były wtedy ponad godzinę lepsze od moich.
Na drugie miejsce podium wszedł biegacz, którego nie znam. Nazwiska nie zapamiętałem, ale pamiętam czas – był tylko o półtorej minuty za mną. Czyli gonił, naciskał. Czyli ta klasyfikacja nie była całkiem sztuczna (poprzedniego dnia słyszałem, że biegnie tylko trzech dziennikarzy, więc miejsca na podium są zapewnione), trochę ze sobą walczyliśmy.
A potem ja wszedłem na pierwsze miejsce. I to było bardzo, bardzo przyjemne. Stanąłem szczęśliwy, spojrzałem na morze biegaczy, nagle wyrzucony na brzeg, oklaskiwany przez znajomych, nieznajomych.
Bardzo życzę wam wszystkim też takich przyjemności w bieganiu.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.