Dziś przerwa przed sobotnim biegiem w Kabatach. O ile pobiegnę. Bo jaki jest sens ścigać się w takich warunkach? W czwartek późnym wieczorem nasze łóżko płonęło. Położyliśmy się we trójkę zobaczyć mecz z Duńczykami. Moja Sportowa Żona zaniemówiła, co jest u niej przypadkiem na tyle niespotykanym, że oznacza najwyższą dawkę emocji. Ja syczałem przy każdym błędzie, a po bramkach wrzeszczałem z radości. Córka przedszkolak trochę była tym wszystkim zdezorientowana, ale i ona wyczuła, że na ekranie telewizora odbywa się coś niezwykłego. Oglądała, krzyczała choć nie zawsze adekwatnie, wierciła się przy tym jak to dziecko i prosiła, żeby jej koniecznie powiedzieć, czy Polacy wygrali, gdyby wcześniej usnęła. Nie usnęła. Nie wiem, czy wszyscy czytali wcześniej wiadomości sportowe. Ale od poprzedniego dnia było wiadomo, że w kadrze jest szpital. Że połowa zawodników ma grypę żołądkową, że paru ledwo się ruszało na porannym treningu, że powinni w zasadzie umierać, a nie zwyciężać. Co to ma do rzeczy? Że zwycięstwa są wspaniałe. A jeśli to przy tym też zwycięstwa nie tylko nad przeciwnikiem, ale nad przyczynami obiektywnymi, to jeszcze lepiej. Że taki jest sens sportu, żeby pokonać – rywala, chorobę, deszcz, mróz, zlodowacenie. Dlatego w sobotę biegnę. Będę walczył z samym sobą – sprzed trzech tygodni. Trudno porównywać czasy, bo wtedy była wiosenna ścieżka. Ale chcę pokonać rywali – zająć lepsze miejsce niż podczas ostatnich zawodów (22, a w kategorii wiekowej 6). Wygrać z Mirkiem B., który był poprzednio tuż przede mną. No i z tym cholernym lodem, którego wtedy nie było.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.