Sportowa sobota

W piątek rano zrobiliśmy dwie godziny po Lesie Kabackim z Kamilem. Równe tempo około 5:20 i rozmowy o żonach. A wieczorem Moja Sportowa Żona wyciągnęła mnie na makaron, jest takie miejsce na Ursynowie, gdzie można poczuć się jak w knajpce na wakacjach. Imieniny przebiegły dość, ale dopiero następny dzień okazał się sportową bajką.

Opowiem Wam naszą sobotę. Rano MSŻ miała godzinę fitnessu, ja się powoli zbierałem, a sąsiedzi jeszcze spali. W południe zebraliśmy się wszyscy na rowery i najpierw z rakietkami do badmintona pojechaliśmy poodbijać na sali w ramach rodzinki. Potem na rowerach podjechaliśmy do Powsina, na to nasze ursynowskie lato w mieście, nieustający piknik, zielone płuca blokowiska. Mieliśmy w plecaku piłkę do siatkówki, nawet poodbijaliśmy trochę pod koniec dnia. Ale najpierw Grzesiek rzucił hasło: idziemy do parku linowego.

Byliście kiedyś? Jak nie, to idźcie. MSŻ z Grześkiem od razu wybrali najtrudniejszą trasę, przeszkody są na 10-12 m (czwarte piętro), a jakie to się miałem dopiero przekonać. Bo też postanowiłem pójść z nimi. Agnieszka zasłoniła się aparatem i stwierdziła, że będzie nam robić zdjęcia.

Spójrzcie. To jest MSŻ na pierwszej trudnej przeszkodzie. Sztywna lina ok. 5 m, człowiek zabezpiecza się dwoma karabinkami (idzie się w uprzęży), obejmuje linę i musi się na wznak przesunąć. Słabe?

powsin, fot. agnieszka

MSŻ śmignęła szybko do przodu, a ja zostałem z tyłu, bo mam potworny (chociaż do przezwyciężenia) lęk wysokości. Robiłem każdy krok ostrożnie jak na kruchym lodzie i całą trasę przeszedłem w rekordowo wolnym tempie dwóch godzin. Tu idę po lianach (z liny) dyndających na stalowych linkach.

powsin, fot. aga

Najgorsza była trzecia przeszkoda od końca. Zdjęcia nie mam, ale Wam opowiem. Stoisz na platformie na tych 12 metrach, przyciągasz sobie linę, przypinasz się do niej karabinkami w razie gdybyś spadł i masz zrobić coś niewiarygodnego. Rzucasz się na tej linie w przód, a po sekundzie masz się puścić (instruktor z dołu jeszcze krzyczy na wszelki wypadek, kiedy) i siłą wahadła dolecieć do siatki rozwieszonej z 15 metrów przed tobą, złapać ją rękoma, podciągnąć nogi, stanąć i przejść po niej na platformę na kolejnym drzewie. Ja tego nie umiem opisać. A już na pewno nie umiem opisać tego strachu, który czułem przed zrobieniem kroku w przepaść, tego jak zdołałem puścić linę lecąc jak pterodaktyl. Mam amnezję wsteczną, jak ludzie po wypadkach samochodowych.

Kiedy doszedłem do końca, byłem dumny jak Ci błogosławieni biegacze, którzy kończą pierwszy maraton i nie liczy się dla nich wynik, styl, cokolwiek – tylko sam fakt. Zrobiłem tę trasę pewnie najwolniej w historii parku linowego w Powsinie. Ale naprawdę pękałem ze szczęścia, czekałem aż mi na szyi powieszą medal, jak na maratonie i jeszcze dadzą dyplom. Została mi tylko opaska na rękę z napisem extreme, z którą w pełnej świadomości obciachu chodziłem aż do dziś.

To nasza ekipa za linią mety. Grzesiek, MSŻ i ja.

powsin, aga

Na kolację był Bieg Powstania. Miejsce mam ładne, 40. na 1,5 tys. ludzi, którzy biegli na 10 km. Ale czas gorszy: 37:51, półtorej minuty slabiej niż ostatnio w Kabatach. Z większością znajomych poprzegrywałem. To nie jest powód, żeby się martwić, bo teraz jestem w fazie przygotowawczej, mocno obciążony siłą biegową i długimi wybieganiami, tak jak Wisła Kraków przed meczem z Estonią. Ale nie jest to też powód, żeby się cieszyć.

Dzień skończyliśmy kolejnym makaronem, tym razem z Agnieszką, Grześkiem i Kamilem, którego spotkaliśmy na biegu. Makarony spożywane wspólnie są smaczniejsze. Nawiasem mówiąc ja jadłem pizzę.

Niedzielę spędziliśmy w domu, nasyceni życiem.

A nowy tydzień treningowy zacząłem wyjątkowo nie od podbiegów, tylko półtoragodzinnego wybiegania w tempie 5:03. Jechała ze mną córka licealistka na rowerze, pokręciliśmy się na 3,45-kilometrowej pętli na Młocinach (mój pulsometr potwierdził długość, bo pęli było pięć) i pogadaliśmy o rynku pracy dla młodocianych. A potem na parkingu była mała lekcja nauki jazdy. To ten sam parking przy cmentarzu, na którym ćwierć wieku temu mój ojciec mnie uczył jeździć przed egzaminem.

Potem zajrzałem do ojca i pojechałem do pracy. Właśnie łamali mój wywiad z triathlonistą – Człowiek z udaru. Będzie w gazecie w czwartek.

Updated: 27 lipca 2009 — 18:55

  1. sfx

    2009/07/27 21:59:27

    Miałem okazję próbować. Mamy taki park pod ręką… tj. mija się go zawsze gdy biega się na Górze Chełmskiej… tam właśnie się zaczyna taki przyjemny 1100m podbieg (75m przewyższenia)… zna go już johnson.wp, bo nie omieszkałem mu go zaprezentować.
    A dziś w tejże okolicy (johnson też wie gdzie), zrobiłem 7 x 150m SB – 80x skip A + 60x wieloskok).

    Niestety nie mam jakichś niesamowitych odczuć, a byłem tam kilka razy. Dlaczego? Ano dlatego, że próbowałem różnych extremów, a zacząłem najgorzej jak to tylko można – banji. Po tym już mi adrenalina nie skacze. I wszystko niestety porównuję podświadomie właśnie do tego doświadczenia. A próbowałem i katapult, i jakichś wahadeł nazwanych „big swing” (też w parku linowym).

    Ale chciałbym się zmierzyć ze swobodnym spadaniem… tj. nie skoki spadochronowe, gdzie od razu otwierasz czaszę (zwykle podpinasz się do instruktora), ale takie, gdzie wpierw masz 60 sekund lotu… Niestety w mojej okolicy ani jednego, ani drugiego uraczyć się nie da.


    torex

    2009/07/27 22:29:00

    Ja też byłem w tym parku linowym – właściwie to bywam tam kilka razy w roku. Raz moje dzieci pokazały mi jak się wchodzi na najwyższe drzewo w okolicy (a drzewa mam duże, bo mieszkam przy lesie), odtąd tam chodzimy – jest to jednak bardziej bezpieczne od wspinania na to drzewo. A na trasie extreme byłem raz w zeszłym roku i na razie mi wystarczy adrenaliny, następnym razem pójdę dopiero z córką.


    biegofanka

    2009/07/27 22:54:45

    Nigdy nie byłam, nie próbowałam i szczerze mówiąc, nie palę się do tego… ale podziwiam tych, którzy te trasy przechodzą:))


    1arturro

    2009/07/27 23:21:50

    Witam, dawno nic nie pisałem, ale czytam cały czas:) Teraz nie mogłem wytrzymać, bo muszę się pochwalić sobotnim wieczorem-tj. biegiem Powstania. Dotąd moja życiówka to było 51:36 (ponad rok temu, samotnie na stadionie), teraz to miały być moje pierwsze zawody na dychę, marzyło mi się zejście poniżej 50 minut -mimo, że regularnie cały czas trenowałem, ale nie widziałem zbytnich postępów. W czwartek z lekkim bólem mogłem zrobić 10* 400 m w tempie ledwo poniżej 5 min/km na ok 1,5 min przerwy, tydzień wcześniej 6 * 1000 m/400m, w podobnym tempie ,dodatkowo byłem niewyspany, więc byłem bardzo sceptycnie nastawiony, na nic specjalnego sie nie nastawiałem. Z perspektywy , obiektywne pozytywy to 2 pełne dni odpoczynku, dużo picia i kawa godzinę przed, poza tym pogoda była wręcz idealna. Więc gdy się zaczęło , ruszyłem ostrożnie (plan ok. 5:05/km), ale okazało sie, że tempo cały czas ok 4:50/km przy świetnym sampoczuciu i pełnym luzie w nogach, jak chyba nigdy dotąd. Na pólmetku 23:40, czyli życiówka na 5 km poprawiona o 17 sek i cały czas pełny luz. Cały czas trzymał mnie strach, że przesadzam i zaraz pęknę, ale czułem sie super, tempo idealnie równe. Ostatni kilometr na podbiegu -przyspieszenie do ok 4:30/km, a ostatnia prosta -ile fabryka dała, poniżej 4min/km, do tetna 190, wyprzedzone chyba ze 20 osób. Efekt -druga piatka w 23:09, a dycha w 46:49, dla mnie kosmos, bajka (choć obiektywnie wiem, że żadna rewelacja, ale mnie cieszy strasznie), średnie tętno tylko 172, samopoczucie już chwilę po -bardzo dobre , a psychiczne-rewelacyjne. Nie wiem jak mi się to udało i to jeszcze tak komfortowo, w każdym arzie jak dotąd to mój życiowy bieg, idealny w zasadzie pod każdym względem (tym bardziej, że rodzinny-szwagier -też życiówka 43:50 i brat). Super!!!! Pozdrawiam wszystkich


    biegofanka

    2009/07/28 08:14:44

    1arturro – gratuluję wyniku! Takie komentarze, jak Twój, dodają bodźca do dalszego trenowania, bo ja też u siebie nie widzę postępów, a za miesiąc moja pierwsza 15-tka…:))


    wqu

    2009/07/28 10:47:18

    1arturro – Twój opis potwierdza, że to czego można dokonać na zawodach nie da się porównać do samotnego biegu, gdzie mamy tylko siebie za rywala. Wojtek też opisywał tu, jak w czasie treningów czasem trudno mu było na krótkim dystansie utrzymać tempo, którym potem biegł cały maraton.


    ocobiegatu

    2009/07/28 11:39:52

    arturo – gratuluje ( a tak nawiasem mowiac to Ty chyba pisales tu zima o napotkanym dziwnym obiekcie- rzezbie pod lasem , ktory to obiekt juz teraz sie roztopil…:)).
    Ja podobnie biegam na swoich zawodach w parku – jak chce pobiec zyciowke na 10km to biegne pierwsze 5km niemal w tempie zyciowki na 5km a pozniej…decyzja co z tym dalej ( albo zawody za trzy dni..albo ciagne dalej druga piatke). To sa biegi „na dociągnięcie” i wbrew pozorom ten szybki poczatek mi służy. Nie wyobrażam sobie abym pobiegł życiówke na 10km nie mając nadrobionej pierwszej piątki choc na 10-15s. Prawda , ze najpierw wolno zaczac sie zaleca. Jednak jak ktos stale te zachowania trenuje z szybkim poczatkiem po dobrej rozgrzewce, to ma juz taka specyficzność treningu ( tak mówia trenerzy a my amatorzy mozemy powiedziec – co sie trenuje to sie ma), ktora mozna chyba przeniesc na zawody . No i przede wszystkim klaniaja sie tutaj mozgowe teorie zmeczenia. Widzimy na wzgorzu banany 5km – biegniemy na maksa , banany zgniłe..widzimy następne wzgórze z bananami i znów nowa nadzieja i nowe siły..))


    ocobiegatu

    2009/07/28 14:47:32

    zobaczyłem właśnie o tych rozciąganiach na „para na maraton” i trudno mi nie było dodac komentarza..Zreszta pochwala rozciagan jest tez w poradniku… Według mnie , nie jest dobrze jak sie pisze iż rozciągania „zabezpieczają” przed kontuzjami – po prostu nie ma czegos takiego… Badania naukowe wykazują , że rozciągania nie maja wpływu na ryzyko kontuzji a nawet w niektorych badaniach wyszlo , ze ci co sie rozciagali mieli czesciej kontuzje…
    Rozciagania sa tez oczywiscie komercyjne – na nich tez da sie zarobic.
    Po przeczytaniu szeregu artykulow o rozciaganiu poczulem sie zwolniony z ich potrzeby i mam sie bardzo dobrze…Rozciaganiami trenujemy to…ze nasze mięśnie maja byc rozkapryszone i tego potrzebują..
    Galloway tez uważa , ze nie nalezy sie rozciagac a to w koncu , w odroznieniu ode mnie , fachowiec. Oczywiscie genetycznie jestesmy rozni i byc moze kumus tam pomoze ale to trzeba sprawdzac na sobie. Mowienie o tym jakoby rozciagania zabezpieczaly jest podobne do mowienia o tym ze maseczka na buzie zabezpiecza przed grypa.
    Ktos zle zrozumie i bedzie zle – ok bede biegal od razu 100km tygodniowo a zabezpiecze sie przed kontuzja w prosty sposob – bede sie rozciagal..


    johnson.wp

    2009/07/28 16:21:28

    ocobiegatu – próbujesz obalić dwa kanony dobrego biegania naraz… jeśli spojrzysz na tekst arturro (przy okazji – gratulacje!) to on miał pierwszą piatkę 30 sek gorszą od drugiej. To jest piękny przykład właściwej gospodarki motywacją do max wysiłku. Jak zrobisz max wysiłek w pierwszej połowie to jak masz wykrzesać z siebie cos więcej pod koniec? Chyba że i w pierwszej i w drugiej połowie biegłeś poniżej swoich mozliwości, bo ich niedoszacowałeś. Ja, dwa pierwsze biegi w tym sezonie (10 i 21k) pobiegłem ostroznie tak jak arturro i byłem zdolny do długiego ostrego finiszu. Potem ambicja mnie poniosła i pobiegłem 42k i 21k za szybko w pierwszej połowie i się ugotowałem. Teraz wyliczyłem sobie ile muszę stracić w pierwszej połowie i spróbuję na obu dystansach wykonać plan, którego poprzednio nie udało mi się zrealizować.
    Co do rozciągania to dobrze że dodałeś ostatni akapit, bo bym nie wiedział o co Ci chodzi. W przypadku marszobiegów (Galloway) to rzeczywiście rozciąganie niepotrzebne bo co kilka km wydłużasz krok w marszu co ma funkcje rozciągające. Natomiast przy prawdziwym bieganiu to pierwszy raz czytam taki argument jak Twój. Może uzasadnisz? Na pewno, jak Cię znam, masz jakieś argumenty w zanadrzu…


    johnson.wp

    2009/07/28 16:31:34

    Wojtku, gratuluję osiągnięcia nowego extremum… Mnie jakoś to nie ciągnie, pewnie dlatego że nie mam ani trochę lęku wysokości. Natomiast na bungee jump nigdy bym się nie zdecydował. Mam za sobą intensywną przeszłość wspinaczkową i długi lot na linie to jest w mojej łepetynie ostateczna ostateczność czyli juz nie extrem ale wręcz horror


    1arturro

    2009/07/28 20:00:04

    3:40/km. Pozdrawiam jeszcze raz 🙂


    biegofanka

    2009/07/28 21:11:47

    Ocobiegatu, chcesz sprowokować dyskusję… ja jako laik nie będę się wypowiadać na ten temat, zaznaczę tylko, że w tym wypadku ufam naszemu trenerowi… jak pisze, rozciągać się, to się rozciągać i tak też czynię:))


    biegofanka

    2009/07/28 21:18:20

    Johnson.wp – Ty masz wprawę biegania po górkach. Aby przygotować się do półmaratonu ślężańskiego, wystarczy, żebym raz w tygodniu począwszy od września robiła większy podbieg, np. na Ślężę, czy Wielką Sowę? Oprócz tego oczywiście normalne treningi 3 razy w tygodniu:))


    ocobiegatu

    2009/07/28 21:19:19

    johnson – nie dziwie sie , ze sie nie rozumiemy bo na razie jestesmy z innych planet..
    Dla mnie zawody sa przede wszystkim w parku na znanych mi trasach…
    Jak biegam zawody ( czytaj np. zyciowke na 10km – proba) to biegam ostro pierwsze 5km ( nie na maksa) , z nadróbką na wymarzony na 10km wynik..
    Ja mogę miec zawody co kilka dni i to na tej samej trasie – i to mnie odróznia od większości z was biegajacych zawody..
    Na mojej trasie na 10km 4 razy mam droge – musze tam grzecznie poczekac az przejada ew. samochody i wszystkie moje aspiracje sa ustawione pod te samochody..)),musze wiec pobiec ostro pierwsze 5km aby liczyc na to ,ze …niektorzy kierowcy zamiast wozic d…na 4 kolkach pojda na piechote w czasie kiedy ja biegam druga piatke..)). No i wszystko jasne…Z tym , ze ja te zachowania chce przeniesc na zawody – jak mam taki luksus , ze na 10km nie bede mial samochodow – to jak nie pobiec ostro pierwszych 5km? – a wiec pewne przeniesienie zachowan z treningow..
    O to mi chodzilo. A co do rozciagan… to co sie tutaj dzieje co do zalecania tych rozciagan to juz jest pandemia a z pandemia trzeba walczyc..)) , i to mimo calej sympatii dla Polska Biega i Wojtka..
    Nie ma czegos takiego ,ze rozciagania zapobiegaja kontuzjom ( a takie cytaty tu sa..)
    tu link http://www.coachr.org/ten_laws_of_running_injuries.htm
    ja sie moge nie znac ale trudniej obalic link amerykanskich trenerow..
    W tym linku jest 10 praw odnoszacych sie do kontuzji…
    Rozciagania NIE zabezpieczaja przed kontuzjami…a nawet w pewnych badaniach wychodzi , ze ci co sie rozciagaja to latwiej doznaja kontuzji..
    Jak tu w ogole myslec , ze praca wykonana przez kilka minut moze przed czymkolwiek zabezpieczac..Mi rozciagania nie sa do niczego niepotrzebne . Podam wiec przyklad. Otoz w biegach tak od 12-14km z reguly mialem pobolewania posladkow. Nawet za rada Wojtka stosowalem skrupulatnie rozciagania – typu stan przy drzewie – wymachy nog po kątem ( pytal sie o to kiedys tu model1944 chyba) – no i nic !! zero wynikow !! jak moze czynnosc co trwa 2 minuty cokolwiek poprawiac ? Sprobowalem chodu sportowego z napinaniem posladkow – to dopiero jest praca – tak sie przejsc 10km…
    Aby cokolwiek osiagnac potrzebna jest praca i to dluga.. wiec smiesza mnie porady z netu typu : ” chcesz wzmocnic miesnie stopy to stosuj rozciagania typu..” – ile ? przez 3 minuty na dzien…?


    biegofanka

    2009/07/29 08:51:40

    Ocobiegatu – no, no, ale się rozpisałeś… a co z piłkarzami, których łapie… jak się przed meczem porządnie nie rozciągną, to akurat wiem, bo syn trenuje i zdarzają się takie przypadki też w jego drużynie, on sam też jak biegł ze mną i nie zrobił przed biegiem rozciągania, to miał kłopoty w biegu, być może kwestia przyzwyczajenia mięśni do tego typu ćwiczeń, on np. musi wykonać serię przed biegiem czy meczem, ja owszem, nie rozciągam się specjalnie przed treningiem, wystarczy mi troszkę truchtu, za to rozciągnięta jestem dobrze, bo dwa razy w tygodniu od trzech lat robię to na siłowni, wcześniej też zawsze ćwiczyłam w domu łącznie z wykonywaniem ćwiczeń rozciągających z jogi…))


    ocobiegatu

    2009/07/29 09:42:28

    biegofanko – pilka nozna to wiadomo – zupelnie inny sport , cala kombinacja biegow.
    A nie pamietam aby po meczu pilkarze sie rozciagali.
    Zwykle jest tak , ze jedni wymachuja rekami , robia kolka , czasem tancza a potem powoli schodza do szatni. Inni w tym czasie klada sie na ziemi , patrza w niebo i najczesciej zakrywaja twarza rekami. Lub klecza i probują bic glowa w murawe. Ale czy to sa rozciagania ?..).
    oczywiscie ci co maja ochote po meczu sie polozyc to Polacy a tamci to Niemcy..
    Albo klada sie ci z Wisly a ci Estonii wymachuja rekami ..


    biegofanka

    2009/07/29 10:37:55

    Po… faktycznie, albo skaczą i wygłupiają się z radości, albo… smutek, że aż żal, ale przed meczem, tak…;)


    wqu

    2009/07/29 10:46:55

    Wy tu o piłce, a przed nami maraton.

    torex – mam wątpliwości, czy słusznie robisz nastawiając się teraz na poprawienie życiówki w biegu na 10km. Jeżeli dobrze pamietam, to tę zyciówkę pobiegłeś stosunkowo niedawno i wcale nie na luzie. Wiec, żeby ja poprawić i to aż o 1,5 minuty, musiałbyś skupić się na treningu szybkości i siły. A przed debiutem maratońskim, zwłaszcza jeżeli obawiasz się długich dystansów, lepiej – moim zdaniem – skoncentrować się na wytrzymałości biegowej. Jeżeli z wytrzymałością nie ma kłopotu i pobiegnie się dobrze taktycznie, to do złamania czwórki w maratonie wystarczy przygotowanie szybkościowe pozwalające pobiec 10km w 51 minut. A my biegamy przecież szybciej. Ambitny trening szybkościowy trudno połaczyć z wytrzymałościowym biegając, jak ja, tylko cztery razy w tygodniu. Dlatego w ramach przygotowań do maratonu chętnie pobiegnę 10km, ale gonić zająca na 46 min sie nie piszę. Po maratonie, proszę bardzo.
    Wojtku, napisz proszę co Ty o tym sądzisz?


    biegofanka

    2009/07/29 11:36:08

    Wqu – „Rozbroiłeś” mnie tym zdaniem… ja mam do pierwszego mojego maratonu jeszcze sporo czasu…;)


    sfx

    2009/07/29 11:54:30

    wqu… a ja się wtrącę…

    Myślę, że poprawianie życiówki, nawet o 1,5 minuty nie musi wiązać się ze strategiczną zmianą nastawień treningowych.

    Wydaje mi się, że start, gdzie w ocenie swoich możliwości można przełożyć na poprawienie życiówki jest jak najbardziej na miejscu – tym bardziej, że żadnej rywalizacji nie powinno traktować się „po łepkach”, lecz z pełnym zaangażowaniem (zresztą Skarżyński też o tym pisze – jak zawody, to nie treningowo).

    Uważam również, że przed taką dychą nie trzeba zanadto pracować nad szybkością – w moim przypadku robię we środę lub wtorek przed startem interwały (co zresztą opisywałem). Jeśli forma pozwala to tak czy inaczej życiówka będzie. My tu wszyscy (?) zgrupowani mamy jeszcze sporo miejsca na poprawę swojej wydajności, a przy regularnym treningu to jest nawet nieuniknione i kolejne rekordy mogą padać nawet co tydzień.


    torex

    2009/07/29 22:26:02

    wqu: aby uściślić: najważniejszym moim celem na ten rok jest Maraton, wszystko inne dzieje się po drodze i nie jako przy okazji. Biorę udział w różnych biegach ponieważ jest miło, ale też aby sprawdzić jak moje postępy – i w tym celu wystartuje w kolejnych startach, chcialbym aby każdy kolejny start był szybszy, a zważywszy, że biegam dopiero od 4 miesięcy na pewno do mojego maksimum jeszcze daleko, więc mam nadzieję, że się uda.

    Ps. oczywiście zająca nie planuje, to był żart – no chyba, że wyskoczy zza drzewa co w rejonach rozgrywania frograce zdarza się 🙂


    1arturro

    2009/07/29 22:37:50

    3:40/km? ). Pozdrawiam


    wqu

    2009/07/30 10:17:27

    torex – To może jestem za ostrożny. Inna rzecz, że 46:00 to dla mnie jeszcze po prostu za szybko. Co nie zmiania faktu, że we Frograce chętnie pobiegnę. Zwłaszcza, że mam tam zająca – będę Ciebie gonił 🙂

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.