Nie chce mi się biegać. Oj, strasznie mi się nie chce. Ale chce mi się filozofować i to o bieganiu.
Po powrocie z wakacji spadł mi na głowę Newsweek, Kancelaria i dobił nie działający komputer. Nie było czasu na bieganie, zacząłem sobie dorabiać ideologię o małym roztrenowanku. Kancelaria kupiła teraz sprzęt do treningu obwodowego, poprowadziłem to we wtorek dla grupy naszego trenera Maćka – Liberty Direct – a w środę zrobiliśmy to z Uniqą. Oba treningi obudowałem sobie kilkoma podbiegami. I w piątek dorobiłem inną ideologię – że robię eksperyment i trenuję tylko siłę biegową. Poleciałem rano na górkę, dodałem trochę wykroków oraz skipów A i B (skip B rządzi, o tym za chwilę). A że byłem lekko skłócony z Moją Sportową Żoną i miałem potrzebę zrobienia czegoś spektakularnego, to skoczyłem jeszcze przed pracą oddać krew. Wzięli, hemoglobina 14,2, jak na mnie, to bardzo dużo.
Lekarka od krwi powiedziała mi przy tym to, co zawsze chciałem usłyszeć. Że jak się odda krew, to wprawdzie liczba czerwonych krwinek i hemoglobiny maleje (to wiedziałem), ale potem odbudowują się młode komórki i one lepiej przenoszą tlen niż stare, zużyte. Pełna odbudowa do maksimum możliwości startowych trwa dwa miesiące. Czyli na początku września będę małym magazynem świeżej hemoglobiny.
Na fotelu czytałem sobie książkę – Dogonić Kenijczyków Adharananda Finna. Coś jest w niej ciekawego, a coś irytującego. Autor rzeczywiście pokazuje od kuchni, dlaczego Kenijczycy są tacy dobrzy. Ale też jest tak kompletnym ignorantem sportowym (chociaż sam biega i to nie najgorzej), że czyta się to trochę jak opowieść dla przedszkolaków. Dylematy treningowe „czy wytrzymam to tempo”, „czy dam radę biec z grupą”, „jestem jeszcze za słaby, muszę dać z siebie więcej” to bajeczki. Żeby trenować skutecznie trzeba to robić z odpowiednią dla siebie intensywnością różną w przypadku różnych środków treningowych, a nie gonić na treningach Kenijczyków. Nie chodzi o to, żeby zacisnąć zęby i długie wybieganie zrealizować na granicy drugiego i trzeciego zakresu, bo to zupełnie inny środek treningowy, degradujący zresztą, a nie budujący.
Ale może czas już na takie książki. Wcześniej czytałem Bez ograniczeń Chrissie Wellington, obie książki wydało zaprzyjaźnione wydawnictwo Galaktyka, które wcześniej zrobiło furorę Urodzonymi biegaczami. Może czas na biegową mitologię. Superbohaterów z odległych krain, postaci fantasy jak z Sapkowskiego. Książki, które mają inspirować, porywać, a nie uczyć.
U Kenijczyków i w ogóle zawodowców – co wykazał Fredzio na Bieganie.pl zestawiając krok Grzegorza Gajdusa i amatora – ruch nogi następuje przede wszystkim w stawie biodrowym. Staram się to wypracować. Nie wiem, czy obowiązująca powszechnie wśród amatorów filozofia szurania podeszwami nad asfaltem nie jest błędem. Na razie próbuję na sobie, po to mi te skipy B, których sporo robię ostatnio – w truchcie, w marszu, normalnie albo co trzeci krok, żeby było poprawniej technicznie. W sobotę MSŻ powiedziała mi komplement, że mam ładną technikę i że noga się w biodrze wreszcie zaczęła ruszać. Zrobiliśmy małą wyprawę do Empiku na Kabatach – MSŻ i córka 4klasistka na rowerach, a ja biegłem obok.
Tydzień zacząłem od podbiegów. Czy zdołam w tym tygodniu nie tylko podbiegać, ale i pobiegać – zależy w dużej mierze od Jerzyka. Tego Jerzyka. Mam zrobić do Newsweeka wywiad z Janowiczem, mam być umówiony, ale nie jest to jeszcze na sto procent ustalone i nie wiadomo kiedy – we wtorek, środę? Na razie byłem na konferencji prasowej, widziałem z bliska całą trójcę – Janowicza, Radwańską i Kubota.
Konferencja była nieskazitelna jak ubranie Bjoerna Borga (młodsi: Google), czysta jak biały sport i wyprana z wszelkiej oryginalności jak w Vizirze. Aż do ostatniego pytania – o warunki treningowe w Polsce. Trójca była zgodna, że są beznadziejne – treningi w niedogrzanych, obskurnych balonach, brak twardych kortów. Ale mówi Kubot, dlaczego ma taki dobry return – bo długo grał na sali gimnastycznej, stał na końcowej linii, bo zaraz dalej miał ścianę. Mówi Radwańska, że grała na beznadziejnych nawierzchniach, na których piłka się nienaturalnie szybko odbijała. Co mówi Janowicz w tej kwestii nie zrozumiałem dokładnie, ale mam nadzieję dopytać.
I wtedy mi się to nagle złożyło z tą książką o Kenijczykach. Oni tam zachrzaniają, żyją w znoju pańszczyźnianego chłopa, w trudzie niewolnika z plantacji bawełny, w biedzie. Ale nie skarżą się do ministerstwa, do trybunału, do Pana Boga (jeśli jest), tylko po prostu dają radę. Od dziecka chodzą, biegają, a nie podjeżdżają wszędzie samochodami kierowanymi przez rodziców.
Nie zamieniłbym Polski na drugą Kenię i chyba nie jestem w tym sam. Wolimy wygodniejsze życie niż zwycięstwa naszych w maratonach, nie ma w tym niczego dziwnego. Ale pogódźmy się, że będziemy zawsze o krok za Murzynami. I ich nie dogonimy.
W sprawie tenisa ministerstwo już obiecało dofinansowanie kilkudziesięciu bodaj hal tenisowych. To oczywiście dobrze – chociaż jeśli teoria Radwańskiej, Kubota i Kenijczyków jest prawdziwa, to oznacza to czarną przyszłość białego sportu.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.