Dobre ciuchy, słaby parkrun

Od razu uprzedzam – nie, nie jesteśmy trzeci raz w tym roku na Suwalszczyźnie. Byliśmy tam w lipcu, a było tak ładnie, żeśmy trzaskali sesję za sesją w przerwach między bieganiem. Teraz jesteśmy w Warszawie, a ja dodatkowo jestem w czarnej d…

Na początku wakacji, to jak byśmy urodziny mieli, napisała firma Poundout, że przyśle nam ciuchy, żebyśmy się w nich pokazali na blogu z linkiem – tu jest link do Poundout – więc żebyśmy sobie wybierali co chcemy. Darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby, tylko na stronę internetową. Pierwszy wniosek był taki – żadnych ciuchów dla mnie (Wojtek). Ich krój i wzornictwo powiedziało mi jasno: stary, masz za dużo lat i za mały obwód klatki piersiowej. Od dwóch miesięcy, ile razy chcę zapytać Kingę o te ciuchy, to pytam o te ubrania dla bokserów, takie mi skojarzenie zostało. Albo na crossfit.

Za to Kinga sobie wyklikała parę ciuszków. Kupujemy oczami, a dotykamy rękoma, więc z ciekawością patrzyliśmy, co wyskoczy z paczki. Pierwszy plus: miłe w dotyku. Fakt, potwierdzam.

Druga rzecz: Kinga dała punkt za krój. Wyłożyła mi, że damskie ciuchy firm spoza topu zwykle mają prosty, chłopski krój. A tu krój świetny, bardzo kobiecy, podkreślający talię i biust. W życiu nie opisałbym tak bluzki, żeby mnie nikt nie posądził o molestowanie, ale to moja żona ją tak opisała.

Trzecie: młodzieżowy design. Moja Sportowa Żona się w nim odnalazła, poczuła się chyba siostrą swojej córki. A córka licealistka upatrzyła sobie w paczce jakąś bluzkę (zdaje się, że tą samą, co Kinga), więc mieliśmy jakieś długie negocjacje, których wyniku nie znam. Może sobie będą pożyczać bluzki, i tak sobie pożyczają.

Spodenki – to jednak nie jest rozmiarówka wiodącej amerykańskiej firmy, zgodnie z którą przeciętna polska biegaczka musi kupować XXS. Kinga wzięła eskę, jak zwykle, no i spodenki będą dla córki licealistki.

W komplecie przyszedł jeszcze stanik sportowy. Nie będziemy pokazywać, bo nie. Recenzja Kingi: świetny na fitness, ale do biegania jednak potrzebna jest pancerna zbroja.

Trochę wychodzi na to, że jesteśmy jak reprezentacyjni piłkarze. Nic tylko sesje modowe, sprzętowe, a wyniki żenujące. Nie wiadomo, jak u Kingi, bo Kinga stwierdziła, że startuje tylko do plus 10 stopni, więc przed październikiem na głupi parkrun jej nie namówię.

Ale wiadomo, jak u mnie. Słabo. Zacząłem dopiero w tym tygodniu program „trzydziestka co tydzień”. W zeszłym roku doprowadziło mnie to złamania trójki, chociaż Liczydło Biegowe mi nie dawało szans. Ale niestety pierwsza trzydziestka wypadła poniżej. Zeszłoroczne biegałem jednak po ok. 5:40 min./km, w tym tygodniu było tempo 6:00. Oczywiście są usprawiedliwienia: upał był i trochę nerwa. Bo trzydziestkę miałem robić w środę, kiedy Kinga z dziećmi pojechała na basen do Wilgi. Najpierw wykonałem dwa telefony do naszych złotych czterystumetrówek, a potem, kiedy zbierałem się do biegu, zadzwoniła córka licealistka, że mama w szpitalu z Małym Yodą. Zanim zrozumiałem

o co chodzi, straciłem resztki. Osa go pogryzła i dostał wstrząsu anafilaktycznego. Kinga załatwiła sprawę, jakby trenowała całe życie crossfit, udzielanie pierwszej pomocy i dojazd do szpitala w Garwolinie (pozdrawiamy, jesteście super) jak na sygnale. No a ja zamiast trzydziestki miałem trzy godziny w samochodzie (licząc drogę w obie strony).

Słaba trzydziestka była w czwartek rano, dobiegłem na spotkanie z Justyną, podwójnie złotą. Ale kiedy uzupełniałem płyny w kawiarni Justyna napisała, że jednak musi jechać do domu i pogadamy przez telefon. Szkoda.

A że jest kiepsko zobaczyłem w sobotę na parkrunie. Miał być trening progowy po 30-60 minutach biegania. Wyszło 15 min. easy, bo się nie wyrobiłem, a potem parkun w 20:12. Niby w okolicy założeń, tyle, że raczej wolałbym pobiec 12 sekund poniżej 20 minut, a nie powyżej. A nie mogłem, taki słaby teraz jestem. Na zdjęciu (fot. Mirek Szymczak parkrun-Ursynów) łapię właśnie czas, który nie chciał zwolnić.

Ta metafora przyszła mi do głowy, jak spojrzałem na otwarciowe zdjęcie. W takim momentach czas też powinien zwalniać.

Komentarze

4 thoughts on “Dobre ciuchy, słaby parkrun”

  1. OK123 – jak Lodowy? Kończy się w Tatrach okres dobrej pogody… We wtorek szybki wypad na piwo na Słowację. Znaczy, wpierw trzeba było sobie zasłużyć: Łysa – Moko – Rysy – Popradzkie Pleso (szlakiem) i powrót Doliną Złomisk przez Wschodnie Żelazne Wrota do Kaczej (ten odcinek bez szlaku) i Białą Wodą do upragnionego kufelka (czytaj: butelki z pieniącym się izotonikiem w wersji nealko). Wyszedł maraton z górką 😉 Siedziałem na tej Łysej sącząc godnie i wymyśliłem kolejny trip…
    Oczywiście inny niż planowany z Johnsonem

  2. O, jaka piękna trasa! Gratuluję i zazdroszczę!
    Mój Lodowy niestety był zaplanowany na najbliższą niedzielę, a sam widziałeś prognozy…

  3. Widziałem 🙁
    Czasem mogę wstrzelić się w dobrą pogodę. Tylko na jeden dzień, ale daję radę 🙂 takie biegowe light and fast.
    Bardzo dawno temu… W czasach kiedy po ziemi chodziły dinozaury (alpinizmu) wracaliśmy po trzydniowej szychcie na północnej ścianie Les Droits dłużącym się Morzem Lodu (merdeglasem). Obładowani jak przystało na prawdziwych alpinistów w cały potrzebny sprzęt biwakowy. Dogoniła nas dwójka lokalsów – nauczycieli z Annecy. Wracali po swojej robocie na Walkerze. Pogawędziliśmy, a oni pognali dalej. Na nogach mieli addidasy, a jeansy dopełniały stroju…
    Resume: zrobiliśmy porównywalne i trudne drogi przy czym styl ich przejścia bił nas o kilka klas… Oni przez lodowiec „biegli” i w ścianie poruszali się szybko. Bez biwaku, a więc bez ciężkiego sprzętu. Przyjechali bo była dobra prognoza pogody etc, etc… Po prostu – szybkość ma znaczenie.

  4. Bardzo ładne koszulki! Sam ostatnio przerzuciłem się na produkty mniej znanych firm, szczególnie polskich. Niektóre naprawdę potrafią zaskoczyć jakością. Sprawiłem żonie koszulkę marki Cuna i jest nią zachwycona, zrobiła w niej już około 100 kilometrów i słyszę same pozytywne opinie. Pozdrowienia dla Ciebie i Twoich dziewczyn 🙂

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *