Kuj podkowę, póki gorąca

Domowy obóz biegowy, no prawie obóz – tak wyglądał mój ostatni tydzień. Bo facet, jak biegasz piątkę w 20:59 i się z tego cieszysz, to puknij się w czerep, puknij się w zoperowane kolano, puknij się w Garmina. Tak było w poprzednią sobotę, puknąłem się w to wszystko i stwierdziłem, że dość tego.

Treningi były codziennie. Jeden trening, więc dlatego to „prawie” obóz.

  • W poniedziałek półtorej godziny powoli. Wytrzymałość.
  • We wtorek były dwie godziny – najpierw z grupą Podopiecznych z SzykujSieNaKrynice (patrz: FestiwalBiegowy.pl), a potem z grupą Podopiecznych z Treningów Wspólnych. Siła biegowa na płotkach i nie tylko.
  • W środę – interwały w Krakowie, ze szwagierką Sabiną, na Błoniach. Wreszcie mocniejsze tempa, wszystkie poniżej 4:00 min./km, a najszybszy w tempie 3:39.
  • W czwartek – półtorej godziny po okolicy.
  • W piątek – jeszcze raz półtorej godziny, mimo upału. I wreszcie tempo easy drgnęło, 5:29.
  • A w sobotę parkrun, 5 km i to po pół godzinie powoli, żeby było ciężej, żeby od razu jechać w dużej części na tłuszczu, a nie na tak luksusowym paliwie, jak glikogen.

Za cel sobie postawiłem poprawić się o pół minuty. Czyli na zaliczenie 20:29.

Zacząłem znów ciut za szybko, ale to było inne ciut. Ciut pod kontrolą, ciut zaplanowane, ciut jakby zalicytować 1 bez atu, kiedy wiesz, że wprawdzie szlemika nie ugrasz, ale 3BA jest realne (młodsi: brydż). Tempo pierwszego kilometra 4:02. I tempo drugiego kilometra również 4:02. Potem ciut spadło, ale każdy kilometr wyraźnie poniżej 4:10. I na mecie 20:23. Jeszcze półtorej minuty i będę szczęśliwy.

Czy to wystarczy na dobry Bieg Krutyni w sobotę? Dyszka na którą się szykowałem przez ostatnie 2-3 miesiące jak cielę i dopiero od tygodnia jak byk? Na Nowy Rok barani skok – a na Krutynię byczy? Się zobaczy. Dziś były dwie godziny, pierwszy taki trening od września. Zrobiłem go w tempie 5:28 i byłem tym wynikiem nagrzany jak buchaj.

Jedyny dzień bez treningu, to była niedziela. Niedziela należała do Mojej Sportowej Żony. Kinga prowadziła rozgrzewkę przed Podkowiańską Dychą, z którą związaliśmy się w tym roku partnerskim węzłem. Zdjęcie jest z rozgrzewki przed biegiem dla dzieci, bo tłumek był trochę mniejszy, przed biegiem dla dorosłych, nie udało mi się przebić z obiektywem przez las biegaczek i biegaczy.


Wyniki dychy są tutaj. Znalazłem też na stronie cały, 10-tygodniowy plan Jak Zacząć Biegać i Przygotować Się do Biegu na 10 km.

Biegu dla dorosłych z Kingą nie przeżyliśmy, bo siedzieliśmy wtedy przy stoliku z napisem KS Staszewscy i rozmawialiśmy z biegaczami (żadna biegaczka nie podeszła). Ale przy biegach dla dzieci mieliśmy emocje, najpierw zaangażowania, kiedy wpadała czołówka w krótkich majteczkach, a potem wzruszenia, kiedy po wielu sekundach, a może i minutach nadciągały dzieci zamykające stawkę i na finiszowych metrach wszystkie biegły, choćby połowę trasy przeszły.

Kinga się za to zakochała. Że Podkowa to miasteczko niewiarygodne, jakby ktoś wybudował domki w lesie. Nie byłeś? Przyjedź.

Zakończyliśmy pobyt w Podkowie zdjęciem z trójką Podopiecznych, którzy tu wystartowali. To w ten sam sposób zakończę wpis:

podkowa po biegu

Komentarze

2 thoughts on “Kuj podkowę, póki gorąca”

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *