Witam obóz biegowy w Rabce jak trzecie w roku święta – letnie, sportowe. Starzy znajomi od lat, nowi znajomi od miesięcy i ci, z którymi się dopiero poznajemy. Najpierw na tarasie pensjonatu (od ośmiu lat zawsze tu mamy spotkanie organizacyjne i nigdy jeszcze nie padało). Potem w biegu po Rabce, kiedy pokazujemy wszystkim najbardziej rozbiegane miasteczko na Podhalu. Kiedy biegniemy przez park albo po szlaku co i raz ktoś z tubylców albo kuracjuszy rzuca, że też kiedyś biegał albo pokazuje, że potrafi utrzymać się z nami przez 150 metrów i to z plecakiem.
Sportowa niedziela. Najpierw zdobywamy Luboń. Góra z tak pocztówkowym widokiem, że tutaj robimy ostatnio oficjalne zdjęcie w obozowych koszulkach. Przed szczytem jest czelendż – 600-metrowy wbieg, ostry pion. Do nielicznego grona tych, którzy dali radę w ciągu tych lat wbiec bez wchodzenia, dołączają Justyna i Przemek, chociaż głowy nie dam, czy Przemek, weteran, już tego kiedyś nie zrobił.
Magia takich rytuałów jest potężna. Zawsze Luboń stoi jak stał, zawsze jest wyzwanie z ostatnim podbiegiem, a za każdym razem historia rozgrywa się inaczej, inna pogoda, widok, ludzie inni. Łobuzy, bo komu z dorosłych ludzi chciałoby się jechać na sportowe kolonie?
Jeszcze fotka z Alpaką i Szczeblem w tle. Zapomniałem opowiedzieć, że kolejna góra to Śnieżnica, gdzie szlifowała swoje narty Justyna Kowalczyk, ale może łobuzy tu zajrzą i przeczytają.
A po południu Maciejowa. Moja górka, czasem myślę, że już bardziej moja niż Lasek Bielański albo Puszcza Kampinoska. Robimy podbiegi, ale bez zbiegów, tylko przed kolejnym podbiegiem zbieramy się razem i zasuwamy znów mocno pod górę. Rywalizacje, zabawy, jak na koloniach. I zaliczony potężny trening siły biegowej, jak na obozie.
To już po ostatnim powtórzeniu, 1 minuta 15 sekund. Nie było lekko.
Ostatni podbieg wydłużyłem o 15 sekund, żebyśmy dotarli do tego miejsca na Maciejowej, gdzie kiedyś był wyciąg i nartostrada, a teraz jest polana z widokiem na ten Luboń, który zdobyliśmy rano i kawałek Rabki. Rabka ma dużo kawałków, co roku turyści wywożą po kawałku w swoim sercu.
Na górze zrobiliśmy też rzetelny trening zbiegów, z pokazem jak zbiegać, a jak nie zbiegać. Przydaje to się tutaj na każdym kroku, bo w promieniu 100 kilometrów trudno znaleźć tu płaski odcinek – albo jest do góry, albo w dół. Wszystkich śmieszy naturalne już dla mnie określenie szlaku: płasko do góry.
A jak jest płasko w dół, a nawet trochę ostrzej w dół, to łobuzy zbiegają jakby byli statystami w „Janosiku”. Bo wiecie: z bardzo ostrej górki zbiegamy „zbójnickim”, takimi drobnymi kroczkami jak Marek Perepeczko (młodsi: aktor) w czołówce „Janosika” (młodsi: serial, ciekawe czy jest na Netfliksie). A jak zbieg jest zwykły, to ignorujemy go i tniemy w dół.
Grupa opanowała to w takim stopniu (napięty brzuch, mocna praca ramion na boki, nogi trochę szerzej), że nie mogłem się zdecydować, czy na koniec dać zdjęcie, które pokazuje same mięśnie:
Czy jednak takie na którym są ludzie:
Od lewej: Maciek, który siebie z przed roku zostawił za plecami o dobrą minutę na kilometrze, Marcin, biegowy samorodek, Radek, który ciągnie na każdym treningu w czołówce, co zwiastuje poprawę wszystkich życiówek na jesieni, Szczepan, który skutecznie łapie impuls do powrotu do zeszłorocznej formy, Przemek, który już odzyskał 99 proc. formy sprzed kontuzji i zasłaniająca go Magda, której forma rośnie od pierwszego dnia w postępie geometrycznym, tam sięga, gdzie nie dobiegała dotąd myślą (a nie jak najpierw napisałem Agnieszka, która solidnie przygotowała się do obozu, widać jak chłonie każdy trening, a ja już wiem, jak jej to odda na jesieni) oraz Justyna, która zazwyczaj pokazuje nam wszystkim plecy, taka jest mocna. Obóz biegowy, na którym najszybsza jest dziewczyna – cóż lepszego może się zdarzyć dziennikarzowi Wysokich Obcasów (Praca)? No i żeby czołówka była w komplecie, to jeszcze Marek z sąsiedniej wsi, który na tym zdjęciu albo schował się za Szczepanem albo uciekł do przodu i wybiegł z kadru.
Każdy biegacz to inna historia. Dzielimy się nimi na grillu (antycypuję, bo to dziś wieczorem będzie), na szlaku… Na przykład ten góral ze zdjęcia otwarciowego, pan Kazimierz, pięknie wystylizowany i brodaty jak Kwiczoł (młodsi: Janosik), którego poprosiliśmy o wspólne zdjęcie, a on się zgodził, ino kazał se przynieść cuchę z kłody, na której siedzieli ludzie, a myśmy nie rozumieli o co chodzi, polecieliśmy ze Szczepanem do kłody i pytamy, kto jest córką tego pana. W dodatku jedna się zgłosiła, że ona może trochę jest, poszła z nami i wyjaśniło się, co to cucha.
Pół drogi w dół mieliśmy z tego polew. Łobuz biegowy 2018 – dwa dni za nami, a już za dużo się dzieje, żeby to krótko opisać. Biegniemy zaraz na stadion, na ćwiczenia siły dynamicznej, siły biegowej i pracę nad rytmem.
3 thoughts on “Łobuz biegowy 2018”
Oczywiście, że Przemek to wbiegł już;)
Aż sprawdziłam – cucha to kurtka góralka, tak?
Serdeczne pozdrowienia dla znajomych i nieznajomych biegaczy. 🙂
Ale że Kinga nie na czarno? 🙂
Łobuzy zajrzały i przeczytały i wiedzą już, że kolejna góra to Śmieżnica 🙂