Śniegi na wysokościach

Biało. Idealnie biało. Jak w ajfonie, jak w wyściełanej atłasem trumnie z bajek o zimnych królewnach.

Biel mgły zakrywa sąsiednie góry, czasem, kiedy się na chwilę pojawiają zapisuję w pamięci nawigację. Biel śniegu odrealnia drogę. Tu gdzie jestem szlak zrobił się dziewiczy, tu już nie docierają narciarze na biegówkach z Obidowej, jak na pierwszych czterech-pięciu kilometrach. Jestem w matriksie.

Dołączył do mnie strach. Malutki, drepcze za mną, sytuacja nie jest krytyczna. Ale trochę bojno, jak mówi z góralska Kinga. Znam tę drogę z mapy, szlak dla narciarzy biegowych ze wsi Obidowa pod Starymi Wierchami na Polanę Rozdziele blisko Turbacza. Chcemy tędy poprowadzić biegaczy na marcowym mini-obozie, więc muszę to teraz sprawdzić.

Nic się złego nie powinno stać. Ale kiedy biel zaczyna wymazywać ze świata wszystkie punkty odniesienia, robi się nieswojo. Wiem, że zawsze można wrócić, ale przecież nie po to człowiek biegnie w górę, żeby wracać.

Przychodzi śnieżyca. Zimno, jak w opisach przyrody z literatury skandynawskiej. Co będzie, jak mi się odmrozi policzek? Jak palce zgrabieją. Pracuję mocniej ramionami, śnieżyca przechodzi, ale strach biegnie obok, trochę większy. Bo po ośmiu kilometrach już zaczynam mocno wypatrywać czerwonego szlaku, który znam, przebiegniętej już kilkadziesiąt razy trasy z Turbacza do Rabki. Nie ma, z każdym krokiem w białej mgle coraz bardziej go nie ma. Tyle razy coś pomyliłem, źle oszacowałem. Jeśli pomyliłem się właśnie teraz? Strach robi się trochę większy.

Nie mam kasy na jedzenie w schronisku. Rano z Kingą i Sabiną byliśmy na nartach, przy skomplikowanej logistyce (kupowanie wody do bidoników, kanapki na stacji benzynowej) wyciągnąłem z kieszeni pieniądze. Piję trzy łyki wody. Czy starczy energii? Robi się stromo, racjonalizuję siły, idę pod górę. Wtedy robi się chłodniej, ale się wypłaszcza, biegnę.

Akcja rozgrywa się w Wigilię. Jest tak biało, że wypełniam sobie rzeczywistość świętymi obrazkami: stajenka licha, wigilijny stół w Rabce, wszystkie moje dzieci. Przypominam sobie, jak sześć czy siedem lat temu biegłem w takiej bieli na Babiej Górze, zgubiłem kierunki i było naprawdę. Ale to nie było w Wigilię. W Wigilię zagubiłem się raz między Spytkowicami a Rabą Wyżną. Tak mnie odcięło i tak daleko wyprowadziło, że jechałem do Rabki autostopem.

Teraz się nie gubię. Jest szlak. Mam na dół jakieś 10-11 km przez śnieg. Z radości robię sobie sesję zamarzającym telefonem (audiobook stanął). Wkładam go do rękawiczki, audiobook rusza, Harari, to też nastraja do myślenia o sensie życia.

Strach zostaje za mną. A dołącza przygoda. Tak fantastycznej wyprawy bym sobie nie wymyślił. Kilka razy robi się jeszcze nieprzyjemnie – kiedy przychodzą ze dwie czy trzy śnieżyce, Kiedy chcę się napić, ale nie mogę ani otworzyć, ani odkręcić buteleczki. Ani ręką, ani zębami, nie idzie. Jem śnieg, przygoda robi się coraz większa. Harari opowiada o energii, którą moglibyśmy czerpać ze słońca, a ja czuję siłę, która bierze się ze śniegu.

20 kilometrów z kawałkiem robię w trzy godziny. Dobiegam jak posłaniec zwiastujący pierwszą gwiazdkę. Prysznic i Wigilia. Nigdy Wigilia nie była taką euforią, jak po takim bieganiu.

A zdjęcia z poprzedniego dnia ze stoku Lubonia Wlk. Pobiegliśmy tam sobie z Kingą. Pomyślałem, że jestem strasznie szczęśliwy. I z tego szczęścia wziął się ten życzeniowy mem na Facebooku: miłości i życiówek, i żebyście nie musieli wybierać.

Ja nie muszę. I tego wam życzę.

I jeszcze przygód. Bo po to człowiek biega, żeby doganiać przygody.

Do zobaczenia w Nowym Roku.

Komentarze

4 thoughts on “Śniegi na wysokościach”

  1. Hmmm… jeśli to jedno zdjęcie zrobiłeś podczas swojej „przygody”, to należy się opr. Zawsze! Zawsze zimą zabieramy na bieganie lekką przeciwwiatrową kurtkę. Nie musi być wodoodporna (przecież jest mróz) Wkładamy ją na wierzch. Na plecak, na nerkę… dzięki temu zabrane picie zawsze będzie ciepłe, nie zamarznie telefon, etc, etc… No, kurczaki… jak kursant…
    Zdrówko!

  2. Pjachu, ale pod spodem miałem coś takiego jakby przeciwwiatrowego. No może nie do końca… rzeczywiście kurtka membranopodobna została w Warszawie. Przemyślę to przed następnym wyjazdem 🙂

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *