Stare trasy czy Stare Wierchy

Pojechała. Wsiadła w pociąg i pojechała do swojego świata. Nie tyle swoich gór, bo ja góry też mam za swoje i znam je jak kieszeń. Do swoich lat wykluwania się pojechała. Kiedy jeszcze nie biegała, ale tak rzeźbiła swój charakter gdzieś między twardością, żywiołowością i ambicją – że dziś jest jaka jest. Wspaniała (nie, nie przeskrobałem ani się nie pokłóciliśmy).

Moja Sportowa Żona. Pojechała dziś do Rabki mają dwudziestolecie matury, jutro wieczorem będą tańcować w Siwym Dymie. A rano MSŻ ma zrobić razem z Sabiną wycieczkę biegową na Stare Wierchy.

Stare Wierchy wyglądają malowniczo:

Zdjęcie otwarciowe też malownicze. To początek drogi z Rabki na Stare Wierchy przez Maciejową. No i o tym przegadaliśmy pół tygodnia.

Bo MSŻ lubi biegać na Stare Wierchy. Robimy tę trasę chyba za każdym razem, kiedy jesteśmy w Rabce. Jedziemy samochodem do górnej Rdzawki, biegniemy do schroniska, w tył zwrot ewentualnie herbata przed zwrotem, samochód i do domu. Następnym razem jedziemy samochodem do górnej Rdzawki, biegniemy do schroniska, w tył zwrot… Następnym razem jedziemy samochodem do górnej Rdzawki, biegniemy do schroniska… Następnym razem to samo.

A ja nie. A ja bym chciał biegać po tych szlakach, na których jeszcze nie byłem. Albo nie nadepnąłem ich od dawna. Odkrywać coraz bardziej malownicze ścieżki albo odnajdować zapomnianą malowniczość. Czyż nie jest tam malowniczo?


Jesteśmy z MSŻ tak zupełnie inni. Kto nas widział chociaż raz, ten widział z pewnością. MSŻ chodzący konkret. Nakręcisz ją jak zegarek, to nie zwolni rytmu, póki nie padnie, nie dotrze do celu, efektu, mety. Ja fruwająca abstrakcja (wolałbym napisać: szybująca kreacja, ale nie będę sobie aż tak schlebiał na własnym blogu).

Najwspanialszy trening MSŻ to trasa, którą już zna, przemierzona dokładnie w tym samym rytmie kroków i oddechów, co ostatnio. No w czasie o kilka sekund szybszym, bo MSŻ jak kania potrzebuje wygrywania choćby z sobą samą.

Mój najwspanialszy trening to znaleźć nowy wariant trasy, zawieruszyć się na nim, przeżyć niepokój zagubienia, radość odnalezienia i dobiec jak szczęśliwy pies. Wzrok do góry i rzuć mi kija jeszcze raz, jutro, pojutrze, jeszcze raz.

Rozglądać się i chłonąć nowe jak Lucek na I obozie zachwycony malowniczością.

Namawiałem MSŻ, żeby już nie biegły na te Stare Wierchy z górnej Rdzawki, tylko dla odmiany z Rabki. Nie wiem, dlaczego zależało mi, żeby sobie MSŻ coś odmieniła, chociaż to nie mój cyrk i nie mój trening. Ale smutno mi się robiło na myśl, że pojadą samochodem do górnej Rdzawki, pobiegną do schroniska…

Jesteśmy w tym skrajni. W Lesie Kabackim jest to samo. MSŻ ma pętlę 45-minutową i pętlę godzinową. Rzucona poza te ścieżki wpadłaby w panikę i zagubiłaby się na pół godziny pośród drzew. Ja hasam po lesie, wszystkie drogi mi się nakładają na rzeźbę kory mózgowej, rzucony poza nie wpadłbym w euforię i… tak samo zagubiłbym się na pół godziny pośród drzew. No może na 15 minut, bo trafiłbym niespodziewanie na znaną drogę.

A Wy jak macie? Biegacie wciąż po tych samych trasach? Czy po zupełnie innych? Czy zupełnie inaczej?

I ciekawe, jak Kinga pobiegnie w sobotę.

Komentarze

9 thoughts on “Stare trasy czy Stare Wierchy”

  1. Ja chyba tak jak Kinga. Wydeptane ścieżki są najlepsze. Wiadomo, co za następnym drzewem i ile jeszcze zostało.

    n.

  2. A jak zamawiacie w restauracji? Kinga dobrze znane dania, a Staszewski lubi niespodzianki!? Bo my tak w domu mamy, ja lubię zaryzykować, a mój mąż wybiera pewniaki 🙂 ale w bieganiu wolę stałe ścieżki, jak się zgubię, to się denerwuje, bieganie nie idzie wtedy w

  3. Czyli na razie w bieganiu 3:1 dla przywiązanych.
    Basia – gorzej. Kinga nie chce chodzić do restauracji, w których wcześniej nie była 🙂

  4. A ja mam ostatnio takie zjawisko: biegam sobie w piątki po południu dychy w lesie kabackim.
    Za każdym razem o trochę innej godzinie i trochę inną trasą.
    W piątki po południu mój kolega z poprzedniej pracy wraca przez las do domu rowerem.
    Za każdym razem o trochę innej godzinie i trochę inną trasą.
    I w zasadzie w każdy piątek spotykamy się w tym lesie.
    Ale zawsze w innym miejscu, naprawdę w każdym zakątku lasu.
    Uznaję, że to musi być jakieś zapętlenie czasoprzestrzeni spowodowane polem magnetycznym…

  5. Ja lubię znaną trasę, ale często mi się nudzi i wtedy kusi jakaś ścieżka w bok – czasem trafiam na bagno czy pod górę po grząskim piachu, ale czasem odkrywam coś nowego i dzięki temu moja ulubiona trasa wciąż ulega modyfikacjom. Uwielbiam bieganie całkiem po nieznanym – zawsze buty biegowe biorę na urlop, a po powrocie bieg po mojej ulubionej ścieżce jest bardzo przyjemny. Kiedyś przyjęłam zasadę na urlopie w Azji, że w każdym miejscu w którym spędzam więcej niż jedną noc, przynajmniej raz biegam i zwiedzam okolicę. Dzięki temu w Bangkoku odkryłam fantastyczny park, w którym spędziłam ostatnie godziny przed odjazdem na lotnisko. Ową zasadę od tamtej pory kontynuuję – zwiedzanie poprzez wybieganie.

  6. A ja jutro drepczę z Rabki na Stare Wierchy i dalej na Turbacz i dalej jak ten mały żuczek pchający swoją kulkę , tak niosę mój garb (uroczy) już kolejny dzień. I na horyzoncie wciąż w strefie marzeń – Wołosate.

  7. Amelia, dokładnie – zwiedzanie-bieganie. Pamiętam (już to tu kiedyś pisałem), jak w Bułgarii zastanawialiśmy się, gdzie mieszkają wszyscy pracownicy hoteli w Złotych Piaskach, a ja sobie następnego dnia pobiegłem szosą w głąb lądu i zobaczyłem ich wioski.

  8. Gerard – to można by Ci życzyć, żebyś się w drodze na Turbacz zawieruszył na Wołosate. Ale to jednak nierealne

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *