Wieczór jak z bajki. Moja Sportowa Żona właśnie dla mnie tańczy. A przed chwilą ja tańczyłem dla niej. Na pewno mniej w tym było wdzięku, ale nie o wdzięk chodziło. MSŻ opracowywała sobie układ na jutrzejszy fitness, a ja służyłem jako króliczek. Doświadczalny. Wyobrażacie sobie człowieka o ksywce Szkielet, który z gracją wykonuje kolano, kolano, mambo, cza-cza, cza-cza, mambo, obrót, marsz, mambo, mambo? Jedne kroki do przodu, inne do tyłu albo w bok. Poruszam się zapewne podobnie zręcznie, jak minister Giertych w oświacie. Bo naprawdę nie rozumiem tej totalitarnej mentalności. Minister wyobraża sobie, że wystarczy nakazać, zakazać, postraszyć zakładem poprawczym i wyeliminować – żeby świat był piękny jak oczy Jarosława Kaczyńskiego. O psychologii zapewne nie słyszał, a jeśli słyszał, to wyparł. Bo zamiast – że się posłużę psychologicznym żargonem – ‚wewnętrznego dziecka’ ma w sobie żywy różaniec. Jak usłyszałem o nowym pomyśle Ministra ‚zero tolerancji’, to puls mi skoczył do 120 uderzeń na minutę. Gdyby rzeczywiście mieć zero tolerancji dla dzieci, to wszystkie szkoły byłyby puste, bo rodzice pozabijaliby swoje maleństwa jeszcze w przedszkolu. A przynajmniej urządzaliby im codziennie godzinę pokutnego klęczenia na grochu. Też niezły sport. Dla mnie jedynym sportem był ten kwadrans fitnessu przed chwilą. Dziś powinien być badminton na sali gimnastycznej, ale było z kim zostawić córki-przedszkolaka, nie zdarzył się cud, nie zjawił się z nieba Bartosz (jak na Kaliskiej setce) i nie zaoferował, że pogra sobie u nas przez godzinę na pianinie pilnując małej. Od biegania była dziś przerwa, choć żałuję, ale rano miałem poważny zabieg dentystyczny na chirurgii szczękowej i do tej pory z prawej strony wyglądam jak chomik. Więc bieganie będzie dopiero jutro. Mamapa (pozdrawiam!) pytała mnie pod wczorajszym blogiem o przerwę zimową. Opowiem dokładniej, jak do tego dojdzie. Zwykle jest to miesiąc od połowy listopada do połowy grudnia. Ale zauważyłem, że kompletne odłożenie biegania powoduje, że trzeb potem formę wykopywać spod ziemi. Więc od zeszłego roku w tej przerwie biegam sobie raz-dwa razy w tygodniu – tyle że powoli, bez patrzenia na zegarek, kilometry. Taki jogging bez celu, dla samej przyjemności. Jutro będzie jeszcze trening z celem. Bo może wystartuję w sobotę na Młocinach w biegu na 10 km (zapraszam chętnych, szczegóły: www.sbbp.pl). A z pewnością biegnę w następną sobotę w Biegu Niepodległości. Trzeba więc będzie jutro odkopać resztki szybkości zatuptanej w Kaliszu.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.