27 listopada 2006

Czy taniec to sport? Jeśli tak to czytajcie, bo to blog sportowy. Dzisiaj poznaliśmy ciężką pracę gwiazdy. Gwiazda wstaje rano, odprowadza dziecko do przedszkola, wsiada w stare seicento i na 9.00 przyjeżdża do studia fotograficznego Gazety. Tak właśnie zaczął się nasz dzień. W studiu czekał na nas już fotograf, mój kumpel Albert, z którym niejedno fotografowaliśmy. Jak kradłem staniki w supermarkecie – za wiedzą ochrony, do tekstu o złodziejstwie (nikt z klientów nie zareagował). Jak piłem wódkę na Nowym Świecie – ściśle: wodę z butelki po wódce do tekstu o alkoholu (musieliśmy sami zawiadomić straż miejską, bo żaden patrol się nie chciał napatoczyć). Albo jak wzywałem do knajpy strażników, ponieważ nie przestrzegano tam ustawy antynikotynowej z lipca 1997, gdyż wszyscy palili (straż przyszła i kompletnie nie znała obowiązujących przepisów nie widząc w tym problemu). Na ten temat chętnie rozpisałbym się podobnie, jak parę dni temu o psach, bo na palenie w knajpach jestem chyba jeszcze bardziej wrażliwy. Ale nie o tym dzisiaj ma być. O 9.30 zaczęła się schodzić ekipa, która teoretycznie miała być na miejscu o 9.00. Stylista, który przyniósł ubrania odpowiednie do tańców klasycznych oraz latynoamerykańskich. Asystent fotografa, który przyniósł baloniki jako element uatrakcyjniający zdjęcia. Jeszcze parę osób, których funkcje nie były dla mnie jasne. Okazało się, że nie ma tylko wizażystki, która miała wymalować gwiazdy. Bo ktoś zapomniał zamówić. Jedna z osób o niejasnej funkcji ściągnęła awaryjną wizażystkę, jednak ta była dopiero w piżamie i dotarła za godzinę. Wymalowała mnie w pięć minut, a Moją Sportową Żonę w 55 minut, więc po kolejnej godzinie byliśmy już gotowi do zdjęć. Ja w międzyczasie dochodziłem do poziomu stresu maklera, bo musiałem przekładać kolejne służbowe spotkania. Ale ok, koło południa zaczynamy tańczyć, a Albert cyka foty. Walc, fokstrot, cza cza i rock’n’roll, suknia fioletowa, garnitur, czerwona sukieneczka, hawajska koszula, uśmiech i stres. Taniec z gwiazdami na małą skalę. Kończymy o 14.36, ja zjadam w biegu kotleta i gnam do radia, MSŻ pędem po córkę przedszkolaka i o 15.41 spotykamy się pod radiem. I jedziemy na tańce. Kiedy stanąłem w naszej sali treningowej odetchnąłem wreszcie głęboko. Poczułem się jak japiszon, który po 148 godzinach pracy na pełnych obrotach dotarł wreszcie na partyjkę squasha. Na bieganie nie starczyło dziś czasu. Dzień był zbyt zabiegany. Efektem dnia nie będzie udział w Tańcu z Gwiazdami, tylko zdjęcia do opowieści, jak szary człowiek uczy się tańczyć. Jeśli ktoś jest ciekaw, jak wygląda Szkielet i MSŻ w realu, to będzie mógł to zobaczyć w styczniowym numerze miesięcznika Logo.

Updated: 11 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.