Łodź. Miasto fabrykantów, pamiątka po ziemi obiecanej, wieczny front między Widzewem i ŁKS-em, wieczna nienawiść z Warszawą i raczkujący maraton. Nie lubię maratonu w Łodzi. W pierwszym biegłem tuż po tym, jak pierwszy raz złamałem 3 godziny. Była ostatnia niedziela maja, spadł szatański deszcz, rozpuścił numery startowe, zmroził członki. Do ponownego złamania 3 godzin zabrakło mi niecałych 3 minut. W drugim też biegłem na szczęście postanowiłem to zrobić na luzie w 3:30 (myślałem już wtedy o pierwszej w życiu setce i chciałem biec tempem planowanym na 100 km). Tym razem grzało słońce jak w lipcu w Egipcie, ponad 30 stopni w cieniu. Widziałem ludzi sprowadzanych albo znoszonych z trasy – wyglądali jak zombie. Emanowało z nich coś takiego, jak z silnika samochodowego, któremu wyparował cały olej. Dobrze, że nie biegłem mocno, bo pewnie kończyłbym jak zombie. Ale i tak nie udało mi się biec w założonym tempie, ledwo udało mi się złamać cztery godziny. W tym roku pobiegłem w Łodzi półmaraton. Wiedziałem, że nie poprawię 2:49 z maratonu we Wrocławiu, a chciałem poprawić 1:19 z maratonu w Warszawie. Skończyło się na 1:20, kolka pod koniec hamowała mnie jak spadochron. Zły byłem, trochę zawiedziony. Aż zobaczyłem w klasyfikacji, że wygrałem kategorię wiekową! To było moje pierwsze zwycięstwo w jakimkolwiek biegu od czasów liceum, więc szczęście było wielkie. Ale i tak nie lubię biegania po Łodzi. To nie kwestia meteorologiczna, tylko krajobrazowa. Biegamy po strasznych dzielnicach: kamienice odrapane, bramy straszą odorem moczu, a nawierzchnia ulic przypomina muzea. Tak jakby ktoś urządził w Warszawie maraton na pętli po Brzeskiej i Ząbkowskiej. Może Łódź nazbyt jest fabryczna, ale ma też ładne miejsca. Czekam kiedy maraton zostanie wpuszczony na Piotrkowską. Ponieważ to najdłuższa prosta ulica Europy, to jest szansa, że ostatni zawodnik – jeśli założy bardzo mocne okulary – będzie widział czołówkę. Ponarzekałem? To w przyszłym roku pewnie znów się wybiorę do Łodzi. Oczywiście na półmaraton (maratonów w przyszłym roku nie biegam). Bo Łódź jest jednak niewiarygodnie blisko. Dziś byłem tam w pracy – rano wyjechałem, wieczorem wróciłem. Pytałem o zmarłego Leona Niemczyka. I zapytałem o to jego ‚kibicowanie ŁKS-owi’, co podają liczne biografie. Oczywiście to bzdura. Ale od dzisiaj Łódź dla mnie oprócz ojczyzny fabryk, Widzewa, ŁKS-u i maratonu stała się miastem Leona Niemczyka. Aktora, który starzał się bardzo młodo – aż do samego raka.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.