Deszcz, jesienny deszcz. A my na ścieżkę. Mało kogo pewnie obchodzi, że przygotowując się do ostatniego startu tego sezonu (10 km w najbliższą sobotę) chciałem sobie zrobić kilometrówki biegane poniżej 4 minut. I że strasznie mi się nie chciało, do ostatniej chwili kombinowałem, czy tego nie zamienić na tzw. zabawę biegową albo inny luźniejszy rodzaj treningu. I że po minucie biegu wymyśliłem kompromis – w dość szybkim tempie (około kilometra w 4:20) biegam pięć minut, a potem truchtam przez dwie i pół minuty. Taki cykl powtórzony cztery razy daje minimum treningowe – pół godziny. I można jechać do pracy. Bardziej może kogoś zainteresować pogoda. Zwłaszcza jeśli są tutaj nowalijki – biegacze, którzy wyrośli dopiero tej wiosny. I myślą, czy w ogóle da się biegać zimową porą. Da się. Bieganie w mroźne, słoneczne dni po zaśnieżonym lesie – to czysta, biała ekstaza. Gorzej jest teraz, w zimne jesienne pluchy. Założyłem dziś na siebie: – zwykły dres (wydaje mi się, że jest bardziej impregnowany niż cienkie ciuchy biegowe) – pod spód koszulkę biegową (w zimne dni dojdzie jeszcze dodatkowo cienka bluza) – wczorajszą bieliznę (bo po bieganiu w takiej wilgoci i tak wszystko trzeba wymienić) – rękawiczki, a na rękawiczkę zegarek – na uszy opaskę (a i tak kaktus z gardła, o którym pisałem wczoraj, zaczyna puszczać łodygi moimi uszami) – na szyję chustkę z polaru (żeby kaktus się nie rozrósł) – na głowę czapkę z daszkiem (chyba głupio wygląda w połączeniu z opaską, ale przynajmniej nie kapało na mnie z nieba). Spece z firm sportowych mówią: dzisiaj nie ma złej pogody, może być tylko źle dobrane ubranie. Ale ja wam powiem: są dni, kiedy najbardziej techniczna tkanina nie pomoże – nawet kości robią się wilgotne. A potem gorący prysznic (a dla twardzieli dodatkowo zimny – ale ja do takiego hartowania nie jestem gotowy) – i mamy pogodoodporność.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.