Dawno się tak nie bałem jak dziś wisząc siedem metrów nad ziemią na siatce ze sznurków. To się nazywa adrenalina.
Po kolei opowiem wam o swoim dniu. Mam taką fajną pracę, że mogę sobie na takie dni pozwolić. Powiedzieć "dzień sportu" to nic nie powiedzieć.
Pobudka o 4.30, bo wiedziałem, że dzień będzie pełen przyjemności, więc popracować muszę rano. Do 7.30 spisywałem wywiad z Józefem Węgrzynem, tym, który 30 lat temu współtworzył Maraton Warszawski, a który przedwczoraj jako trener W. udzielał mi rad biegowych.
Potem przedszkole i mycie sanitariatów, moja fucha w cotygodniowych porządkach domowych. Moja Sportowa Żona miała nastrój aż za dobry, postanowiła przeprowadzić na ten czas zupełną zamianę ról i kiedy ja półnagi (żeby nie zniszczyć ubrań żrącym płynem) latałem ze szmatką , MSŻ latała za mną i molestowała.
Potem jeszcze trochę pracy nad wywiadem z pisarką, dres na siebie i do Gazety. Zrobiłem trening 1,2,3. Czyli tak: 1 minuta bardzo szybko, 1 minuta truchtu, 2 bardzo szybko, 1 truchtu, 3 bardzo szybko i 2 truchtu, bo to koniec serii. W treningu były trzy takie serie. A po wszystkim jeszcze trzy razy 30 sekund bardzo szybko. Szybkie bieganie wyszło mi po 3:45, tak jak trener W. radził, szybciej niż zamierzam biec w maratonie w Łodzi.
W Gazecie parę telefonów w sprawie Sztafety Polska Biega, która rusza w przyszłym tygodniu. Jeszcze o tym napiszę w mniej sportowym dniu.
Przyjechała MSŻ, zjedliśmy obiad i pojechaliśmy do parku linowego, tam byliśmy umówieni ze znajomymi. Pamiętacie? Półtora tygodnia temu się umówiliśmy i udało się. Aż się zdziwiłem.
MSŻ ruszyła pierwsza. Jak małpa wspięła się na umieszczoną siedem metrów nad ziemią platformę. Ja wpełznąłem jak legwan. Za mną znajomi, jak ludzie. Trasa, którą wybraliśmy, nazywa się Adrenalina. To mało powiedziane. Przejście po pierwszej przeszkodzie – siatce rozpiętej między drzewami – to był hard core. Mówiłem, że mam lęk wysokości? Po co ja sobie to robię? Potem jakieś na skos pozawieszane belki, które bujały się przy każdym kroku, idziesz trzymając się lin. I co z tego, że jesteś przypięty dwoma karabinkami, masz uprzęż wspinaczkową. Ja wiedziałem, że się nic nie stanie. Ale strach z legwana zmienił mnie w żywą skamielinę. A MSŻ jak małpa przeskakiwała kolejne przeszkody i jeszcze sobie bujała wiszącymi mostkami, żeby mieć więcej funu.
Na szczęście jestem ssakiem i nie jestem skazany na wymarcie. Szybko się adaptuję do nowych warunków. Przy piątej przeszkodzie wróciłem do postawy wyprostowanej, przy dziesiątej rozluźniłem ręce i każdy krok przestał sprawiać tyle wysiłku, a przy piętnastej chciałem jeszcze. Niesamowita zabawa – te zjazdy na linach, przejścia po równoważniach, po linach jak w cyrku. Znajomi też zadowoleni.
Dzień sportu i rekreacji. Cudnie. Aż do wieczora. Potem było jeszcze pięć minut siatkówki z MSŻ na podwórku. I pięć minut występowania przed kamerą telewizyjną na temat Polska Biega. Bo biega!
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.