dowcipy – 22 stycznia 2009

Przychodzi biegacz do lekarza: – Panie doktorze, proszę mnie zbadać, wypisać receptę i zwolnienie, ale szybko, bo lecę na trening.

Nie umiem opowiadać dowcipów, nie zapamiętuję nawet najlepszych. Dlatego ten musiałem sam wymyślić. W odpowiedzi na zapotrzebowanie społeczne, żeby nie było tak smutno na blogu.

Dowcip jest a propos, choć a rebours. Choruję od Chomiczówki, we wtorek chciałem nawet iść do lekarza, ale głupio mi było brać zwolnienie, skoro właśnie biegałem. Rano – po całej nocy kasłania, rzężenia itp. – chciałem sobie wprawdzie darować trening, ale zaesemesował Kamil, żeby razem pobiegać i pogadać. Jak można gadać, to jest pierwszy zakres, pamiętacie? Więc zrobiliśmy godzinę z kwadransem po Lesie Kabackim.

Nie róbcie tak nigdy. Nie próbujcie wybiegać choroby. Udało mi się to jeden raz w życiu, a próbowałem z 10 razy, czyli statystycznie szansa jest mniejsza niż na obronę karnego. Fakt, zaraz po biegu miałem wreszcie przeczyszczone zatoki. Ale potem zacząłem tracić siły, jakby to był 40 kilometr maratonu.

Do lekarza we wtorek nie poszedłem, usiłowałem sobie wmówić, że zdrowieję, bo w środę szliśmy z Moją Sportową Żoną na tenisa. Czułbym się jak drobny cwaniaczek, gdybym we wtorek wziął zwolnienie i poszedł na kort. Graliśmy pierwszy raz sami, bez instruktora. No cóż, jak się ogląda Australian Open w telewizji wydaje się to łatwiejsze. Na razie mamy problem, żeby sobie swobodnie podawać. Nie gramy jeszcze na punkty, tylko na rekord. Raz nam się udało zrobić 25 uderzeń. Raz. Cóż, za tydzień pogramy z instruktorem.

Dziś oglądałem sporo setów w telewizji, puszczają na Eurosporcie. Bo dziś już nie dało się oszukiwać choroby. Zwaliło mnie z nóg już w środę po południu. Dziś gapiłem się w telewizję, podsypiałem i wykonałem trzy niezbędne telefony do pracy, co kosztowało mnie kilogram wysiłku. Czuję, że zmniejszam masę startową. A wieczorem musiałem jeszcze pojechać do radia, żebyście nie myśleli, że tak całkiem leniuchuję.

O treningach nie ma nawet mowy. Ale choroba jest już chyba za mną, teraz zostało tylko potężne osłabienie. Jeśli w piątek poczuję się trochę mocniejszy, zrobię sobie domową siłownię. Mamy z MSŻ w sypialni atlas, trzeba by go w końcu użyć. Do tego trochę ćwiczeń na siłę i technikę: wznosy na palcach, przysiady, lifty, brzuszki, grzbiety oraz imitacja kroku biegowego na piłce fitnessowej. Plus rozciąganie.

Na koniec drugi dowcip własny, jeszcze mniej śmieszny. Przychodzi baba do biegacza: – Jak się czujesz kiciu, zrobić ci herbatki, dać aspirynę?

Choroba ma też swoje dobre strony. 

Updated: 13 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.