Jeden bieg goni drugi w tempie, które mnie samego zaskakuje. Starty mnożą się jak króliki, a treningi bywają trudniejsze od startów.
Weźmy taki wtorek. Rano nie mogłem wziąć się do pracy, chociaż nie szedłem na trening. Musieliśmy przegadać z Moją Sportową Żoną parę rzeczy. Wiecie, jak to jest. Np. w bieganiu – człowiek biega krótsze albo dłuższe treningi, ale czasem potrzebna jest trwająca blisko trzy godziny trzydziestka, żeby wejść na wyższy poziom sportowy. Tak samo w małżeństwie, gada się na co dzień, ale czasem trzeba przegadać przez trzy godziny wszystko. I można wskoczyć na wyższy poziom kochania.
We wtorek bieganie było wieczorem – zawody na (prawie) 10 km w Lesie Kabackim. MSŻ nie przyszła, bo była w pracy, córka przedszkolak nie przyszła, bo też była w pracy (z MSŻ). Poleciałem szybko, nie licząc nawet po cichu na wiceżyciówkę po poniedziałkowych mocnych podbiegach z Kamilem D. Do założonego planu (36:30) zabrakło mi 16 sekund. To niedużo, ale zabrakło. Kamil za to zrobił życiówkę. I razem pojechaliśmy na Plac Bankowy – zobaczyć otwieraną właśnie wystawę zdjęć ze starych Maratonów Warszawskich.
W środę rano pojechałem do Ciechanowa, miasta Tomasza Majewskiego, Piotra Małachowskiego i Szymona Kołeckiego. Robiłem wywiad z tym ostatnim, charakterny chłopak. Rozmowa ma być w najbliższy poniedziałek w Dużym Formacie (Gazety Wyborczej), sorry panie Kamiński, ale nie mogłem się powstrzymać.
Trening zrobiłem wieczorem. MSŻ poszła do pracy, a my z córką przedszkolakiem na rowerek i na fajny plac zabaw koło fontanny. To było 7 minut mojej rozgrzewki. Potem córka przedszkolak się bawiła, a ja robiłem dookoła placu 2-minutowe interwały z minutowymi przerwami na trucht i zapytanie, czy wszystko w porządku. Zapału starczyło mi na sześć powtórzeń, ale tempo lepsze niż wczoraj na biegu, więc sens treningowy w tym był.
A dziś, w czwartek, biegający szef zaproponował trzydziestkę. 30 km to jest ten moment, po którym zaczyna się maraton. Ma sens czasem do niego dobiec i zobaczyć, do jakiego rozpoczęcia potem maratonu jest się gotowym.
Spotkaliśmy się w Powsinie, ruszyliśmy na Konstancin, potem dalej w stronę Góry Kalwarii, do domu pracy twórczej w Oborach i jeszcze do kolejnej wsi. Wróciliśmy do Lasu Kabackiego i tam dokręciliśmy jeszcze 9 km. Średnie tempo (wiecie, skąd to wiem, panie Kamiński?) 5:22, ostatnie kilometry w 5:00, a na koniec trzy jednominutowe przebieżki w tempie znacznie szybszym od maratonu. I to jest miara sukcesu, czy po 2 godzinach i blisko 40 minutach biegania masz siłę, żeby zrobić mocne przebieżki.
Jest dobrze. W nogach czuję potężne zmęczenie. A w sercu radość, że udał się taki ciężki trening. I że w redakcji wzięli wywiad z Kołeckim, i do tego jeszcze się podobał. Nie pytajcie mnie, kiedy zdążyłem go napisać, bo sam nie rozumiem, skoro w środę wieczorem byłem jeszcze u Kamila D. w radiu wraz z Markiem T. szefem Maratonu W., wróciłem przed dwudziestą trzecią i dopiero wtedy usiadłem do spisywania rozmowy z kasety. A w czwartek po trzydziestce wziąłem się za redagowanie tych notatek.
Nie jestem taki charakterny jak Szymon Kołecki, nie startuję w tym konkursie. Ale powiem wam, że bieganie dodaje życiowego speeda.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.