Kabaty – 31 marca 2007

Jest! Jest! Jest! Życiówka. Ale dziś bez Vahanarra, bo miało być złamane 36:00 (na dychę w Kabatach), a było tylko 36:12. To prawie to samo? Prawie robi różnicę. Cieszę się, że poprawiem życiówkę, chociaż tylko o 7 sekund. Ale mogę już podsumować pierwszą część biegowej wiosny. Tej, do której szykowałem się od grudnia – startów w Maniackiej Dziesiątce, Półmaratonie Warszawskim i dwa razy w Kabatach. Było raczej średnio. W Poznaniu porażka, na Półmaratonie nieźle, chociaż życiówka poprawiona jednak skromnie wobec oczekiwań. W Kabatach raz w miarę dobrze, raz niby nieźle. Ale walka o złamanie 36:00 (na razie zresztą nieudana), to nie to co miało być – nowy plan treningowy, szybki, specjalnie pod 10 km miał mi przynieść efekt w postaci 35:00. To już nawet nie jest kwestia ‚prawie’, tu różnica między marzeniami a rzeczywistością jest tak duża jak wicepremier Giertych. Zastanawiam się co robić dalej. Czy nadal piłować szybkość? Czy wrócić do swoich sprawdzonych planów treningowych, żeby w maju (znów będzie atestowana dycha, znów półmaraton) rzeczywiście wystrzelić? Czy może pomieszać standardowy plan z elementami szybkościowymi, czyli szybsze treningi robić podobnie jak w tamtym planie? Myślę o tym od rana. Biegacze! Pomożecie? Doradzicie? Myślałem o tym w sportowej atmosferze, bo miałem prawdziwie sportową sobotę. Moja Sportowa Żona ma dziś kolejne szkolenie fitness – obiecała solennie, że ostatnie… na jakiś czas. Więc jak miałem spędzić sobotę z córką przedszkolakiem? Na sportowo. Na poranny bieg w Kabatach zabrałem córkę przedszkolaka (czekała na mecie w towarzystwie znajomych dzieci i pod okiem organizatorek o wielkim sercu). Wróciliśmy do domu, wzięliśmy rower z siedzonkiem dla dziecka i podjechaliśmy znów do Lasu Kabackiego, gdzie mogłem pobawić się swoją nową zabawką (kamera cyfrowa, ale fajna). Nagraliśmy reportażyk z polany przy Parku Kultury w Powsinie, przyjemnie, że kilkuset mieszkańców Ursynowa ma taki głód rekreacji. Czuję się, jakbym żył w lepszej Polsce. Zrobiliśmy po lesie i naszej dzielnicy kilkanaście kilometrów, po drodze zahaczyliśmy o pizzerię. Pizza to może nie jest najbardziej sportowy posiłek, ale po pierwsze nie samym sportem człowiek żyje, a po drugie to pierwsza pizza w tym roku, więc nie przesadzajmy. Po południu stwierdziłem, że nie może być tak, że w sportową sobotę tylko ja używam mięśni i namówiłem sportową córkę, żeby też wyszła na rowerek. Ja sobie dla odmiany założyłem rolki i zrobiliśmy półgodzinną rundkę po ścieżkach Ursynowa. Uff. A teraz już ciemno, córka przedszkolak ogląda ‚Clifforda’ – wielkiego czerwonego psa’, a ja już zerkam na zegarek, kiedy wróci MSŻ. Jutro dla równowagi idziemy ze znajomymi do teatru.

Updated: 12 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.