Ale żeśmy Agnieszce tej kawy pozazdrościli. Napisała tak przy jakimś maratońskim weekendzie, że sobie zrobiła kawę i usiadła śledzić bieg znajomych w internecie. Kurcze, skąd ludzie mają tyle czasu, pomyśleliśmy sobie z Moją Sportową Żoną.
To jest kawa na moim stanowisku pracy. Pracę to ja mam w domu. A redakcję mam głównie po to, żeby do niej dobiegać. Opowiadałem już o tej logistyce? Więc krótko: tydzień zaczyna się w środę, wtedy jadę do Newsweeka (w cywilnych ciuchach) z rzeczami biegowymi i drugim kompletem cywilnym w torbie. Wracam biegiem (a w redakcji zostają dwa komplety ubrań cywilnych w torbie oraz samochód). Czwartek to dzień pisania, nie ma biegania. W piątek po wysłaniu tekstu i zrobieniu pierwszych poprawek biegnę do Newsweeka (długie wybieganie), zakładam pierwszy komplet cywilny. Po robocie wracam do domu samochodem z rzeczami biegowymi w worku. Zostaje jeszcze drugi komplet cywilny. Przybiegam do redakcji w poniedziałek rano (dziś było 10 km easy, ale na początku 6 podbiegów po 30 s., a w drugiej części 6 razy 1 min. wieloskoku) i zakładam drugi komplet cywilny, wracam metrem z torbą z rzeczami biegowymi.
Proste? Jak opowiadałem to Dzikiemu po ping pongu, to przerwał mi przypominając jedną z najlepszych scen polskiego kina – dialog „Ja to proszę pana mam bardzo dobre połączenie” z „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” Barei.
Opisuję to, bo coś się stało z czasem. Uleciał i wyparował? Pobiegł do przodu i każe nam za sobą nadążać? Wygotował się w niespodziewanie gorącej politycznie zimie?
Weekend nas zabił. Piąteczek zainaugurowaliśmy pięćdziesiątką kolegi (kolega z klasy, ale rok starszy, bo po drodze raz nie zdał). Kurcze, pięćdziesiątką. Wróciliśmy o wpół do trzeciej, ranek był bez kaca, ale na mocnym zmęczeniu, zwłaszcza, że Mały Yoda postanowił, że weekendzik zaczniemy wcześniej. Pobiegałem rano – włączając to w treningowy parkrun (20:13 w tych warunkach to nieźle) i bieg po zostawiony po imprezie samochód. A potem usiadłem do pisania planów dla Podopiecznych, bo koniec miesiąca.
No i manifestację KOD-u odpuściliśmy. Zamiast tego było pisanie planów i – przyznam się – chwila drzemki, bo i poprzednia noc była zarwana przez pisanie do drugiej tekstu do Newsweeka. Taki tryb pracy.
Głupio mi z tego powodu. I żałuję, bo chciałbym pójść w tym marszu wolnych ludzi, być w środku, a nie oglądać w telewizji. Ale tym razem nie dałem rady. Ojczyzno ma, tyle razy we krwi skąpana – wybacz.
Niedziela, trzecia zarwana noc, bo córka gimnazjalistka jechała na turniej tańca do Inowrocławia i zbiórka była o 4.50. Z odwożeniem padło na mnie, MSŻ przywoziła córkę późnym wieczorem – szczęśliwą z powodu drugiego miejsca ich tzw. mini formacji przy mocnej obsadzie.
Ale niedzielę zrobiła nam Agnieszka, ta od kawy. „Dziewczyna, która na obozie podbiegi robi razem z chłopakami” – jak napisałem na naszej poobozowej stronie na Facebooku. Opłata promocyjna za tegoroczny obóz w Rabce miała obowiązywać do 1 marca i tradycyjnie przedłużamy ją do 31 marca (i tradycyjnie jest to jedyne przedłużenie terminu). Agnieszka biegła w Tokio, a przygotowanie do maratonu w lutym, to jest wyzwanie. Szybkie treningi na mrozie zmieniają sens pojęcia „wentylacja płuc” z pali na pali i mrozi jednocześnie. Kot Schrodingera.
Po trzech czy czterech wynikach coraz bliższych 3:30 (ale brakowało ciągle dwóch, trzech, czterech minut) wreszcie to mamy: 3:29:38. Duża radość w Kancelarii. A potem w jednym oknie pootwierane plany dla Podopiecznych, a w drugim kolejne wyniki. Wiązowna, raczej treningowo i jeszcze słabo – bo w tej fazie treningu szybkość się jeszcze nie składa z wytrzymałością. I na koniec dnia świetny bieg Pawła w Skaryszaku – życiówka na dychę, bo Paweł idzie teraz mocno do góry.
U mnie za tydzień kolejny sprawdzian na dychę w Kabatach. Znów zrobię w piątek długie wybieganie. Ale jak znów nie złamię 40 minut, to chyba się przerzucę z biegania na ping ponga. Tam też ciągle przegrywam, ale przynajmniej jestem na to przygotowany.
popellus
2016/02/29 20:36:09
Kołczu – dzięki! Rzeczywiście w strefie maratonu w Poznaniu już wiedziałem, że dezerteruje na rubieże Johnsona, Kubola i Im podobnych. Maraton pozostał na 3:04 i niech tak będzie. Na razie II rok z rzędu mam tylko jeden cel – Bieg 7 Szczytów. Do zobaczenia na trasie lub w Puszczy 🙂
Najlepszego Pope
p.s
Wywołany do tablicy – zachęcam do odwiedzenia Kotliny Kłodzkiej 16 kwietnia – bieg bez kasy z zapisami. Będą naprawdę fajni ludzie z Dolnego Śląska i Mazowsza. Dystans wiadomy – ale nie bezcelowy, tym razem wobec planów Fajki na mocne bieganie w Łodzi- będę gospodarzem dla wszystkich chętnych przed i po biegu.
–
piotrek.krawczyk
2016/02/29 21:09:45
Tu Dziki
Pope – wywołany do tblicy nie powiedziałeś co tm z setką w Puszczy w październiku 🙂
Tomik – potęga! Po drugim pobycie w Kenii zacznij bać się smego siebie 🙂 A na ulicy w sobotę było niesamowicie. Pierwsze i oczywiste skojarzenie na Moście Poniatowskiego – maraton. Dobrze, że byliśmy.
Dziki
–
popellus
2016/02/29 21:31:12
Dziki – dzięki, ale ja mogę tylko po waszych terenach z Przewodnikiem biegać, może za kilka lat :):) Puszcza jest po ciemku 🙂
–
johnson.wp
2016/03/02 17:13:26
Pope, druhu, to był dobry wybór, nad Wartą dla Ciebie to byłaby turystyka :), bo my z Majkiem w tym czasie tylko 73km (z mojej winy oczywiście). Pobiec w tempie 5 taki dystans (do 63km czy dłużej?), a potem upchnąć stówkę poniżej 10h to na pewno pozostawia wspomnienie na dłużej niż te 4 minuty mniej w maratonie. A może pobiegniemy nad Wartą jeszcze raz? Tym razem w konkurencji szybkie 50km? Mógłbym się przygotować na tempo 5:40, Ty będziesz mówił, ja będę biegł 🙂
–
popellus
2016/03/03 20:58:43
Johnson – wyznacz termin i jestem:)) Mimo wszystko będę też biegł 🙂
Pope
–
pil00
2016/03/04 10:49:06
Hej
Johnson, Pop – chętnie się z wami pogodnie, trase już znam, więc w razie czego jakoś się doczłapie za wami 😉 Teraz nie jestem w formie, ale za 2-3 miesiące powinienem wyprowadzić się na przyzwoite tempo 🙂
Michał
–
podopieczny_bartek
2016/03/05 16:30:20
Wojtek, widzę, że pingpong będzie musiał jeszcze trochę poczekać;)
–
1.marsz
2016/03/06 09:05:38
13km/5’30 o 5:30 czasu wrocławskiego, nie jestem rannym ptaszkiem ale tokio mnie rozregulowało, w ciągu minionego, długiego od piątku do niedzieli tygodnia, gdzieś ultnił się sen czterech japońskich nocy…
miało być 15 km ale skończyłem wcześniej z tych samych powodów co zwykle, to była czwarta biegunka podczas tego dzisiejszego biegania – nie da się takim gównianym treningiem przygotować do startu, zwłaszcza maratonu
marsz
–
1.marsz
2016/03/06 09:35:37
ale 10 tokio maraton postanowiłem wspominać dobrze: trudno pobiec szybko wbrew świątynnej przepowiedni z asakusy, a wynik 3:33 musi dawać do myślenia, komuś, kto obsesyjnie myślał o bieganiu poniżej trójki; jest jeszcze jeden powód (poza wieloma nie biegowymi) – zakładając jubileuszową koszulkę tokio, uświadomiłem sobie, że dla mnie to także 10. maraton, nie jest to jakiś szczególny powód do dumy ale sake za to wypiję:)
marsz
–
pict
2016/03/06 20:14:01
Opowieść motywacyjna pod blogiem trenera, bo w sumie to jego sprawka. Trenuje mi się nieźle – całe tygodnie idą sobie. Ale kiedy nadchodzi niedziela, a ja jestem po ciężkiej sobocie (2h w tym jakiś akcent – co zresztą lubię bardziej niż czyste 2h biegania) i mam przebiec trening 1,5h + kilometry w tempie progowym (około 4 min/km) to dopada mnie niemoc. Walczę,wszystko mi przeszkadza. Tydzień temu po 1,5h easy (w okolicach 5:10 min/km) pobiegłem 3km w 12:13 bodajże. A więc lekko za wolno. Dziś miałem pobiec 4km na zakończenie. Nie chciało mi się od razu po wyjściu. Tych wolnych mogę biec do bólu, ale jak wiem, że na końcu mam gnać, to naprawdę mi się nie chce. Dziś handlowałem ze sobą – że może zrobię tylko wolne, że może tylko 2km szybkie na koniec. W pewnym momencie nawet myślałem, że natychmiast po treningu napiszę maila do Wojtka z żądaniem wykreślenia z planów tych głupich niedzielnych treningów, z którymi od miesięcy mam problem. W ogóle nawet zacząłem rozważać czy chce mi się dalej trenować. I wiało – ostatnio ciągle wieje. Zacząłem biec – ustawiłem sobie prostą prostopadłą do wiatru o długości ok. 1,3 km. Po pierwszym odcinku, który biegło mi się fatalnie miałem średnią 4:06, zawróciłem powalczyłem. Po drugim jakieś 4:03, a więc progress. Postanowiłem powalczyć.Skończyłem w 15:59. A więc nieźle przyspieszyłem 😉 Dawno tak nie cieszyłem się na koniec treningu. Gdyby wyszło bardzo słabo miałbym może problem. A tak mam niesamowitą pigułkę motywacji i mam sobie co przypominać na ostatnich kilometrach zawodów. Taka opowieść, że czasem warto zacisnąć zęby i jeden z tych treningów, które pozwalają iść wyżej, jak sądzę. Shine on!
–
wojciech.staszewski
2016/03/07 17:21:20
Pict – czytałem z bananem. Ja bym w takim tempie samemu nie dał rady.
Bartek – tak, pp zostaje. Biegniesz za dwa tygodnie? Mam zamiar widzieć Cię do mety. A na połówce – wyprzedzić przed metą. Co Ty na to? 🙂