kombinacja – 23 grudnia 2007

Uprawiałem dziś Kombinację Beskidzką. Najpierw ją wymyśliłem, a potem uprawiałem. Łącznie 4 h 30 minut.  Żeby nie było, że Szkielet pisze katorżniczy plan treningowy – Tydzień w Biegu, na górze strony – a sam się opieprza, melduję, że w 4 biegowe treningi plus nadprogramowy z trenerem R. zostały w tym tygodniu wykonane. W piątek była godzina w Lesie Kabackim w tym siła. Chciałem zrobić 4 serie, ale pomyślałem, że jak w planie treningowym piszę 4-6 serii, to muszę zrobić 6. Nie wiem, czy ja was motywuję do biegania, ale wy mnie na pewno. Przed ćwiczeniami siły zrobiłem test na tętno maksymalne. Guru Skarżyński zaleca robić to tak: 10 minut truchtu, stanąć i porozciągać się, a potem ruszyć minutę na maksa, minutę odpocząć, znów na maksa, znów odpocząć i ostatni raz na maksa. Ale każdy maks ma być naprawdę maksymalny. Tętno na koniec ostatniego odcinka to twoje HRmax. Jak ktoś ma pulsometr, to widzi jak na dłoni (o ile ma zegarek na dłoni). Jak nie, to należy natychmiast po zatrzymaniu złapać sobie puls przez 10 sekund i pomnożyć wynik przez 6 (nie łapać pulsu przez całą minutę, bo gwałtownie będzie spadał i odczyt można sobie wtedy schować). Tyle teoria, a w praktyce dawałem radę rozbujać serce tylko do 176 uderzeń. Tymczasem spodziewam się, że moje HRmax to ok. 185-190. Takie wartości przyjmowałem przy obliczaniu, z jakim tętnem powinienem biegać w I, II i III zakresie. Któregoś dnia o tych wyliczeniach opowiem, na razie muszę powtórzyć pomiar. Bo jak po piątkowym teście zrobiłem jeszcze czwartą minutówkę, ale po krótszej półminutowej przerwie – to wyszło 179 uderzeń. Czyli już bliżej spodziewanej prawdy, ale ze znakiem zapytania. Sobotę spędziłem za kółkiem. Kiedy wjechaliśmy w dolinę Raby między ośnieżone góry z takimi malowniczymi domkami na stoku, normalnie się podnieciłem. Stanęły mi przed oczami stare fotografie z cyklu Tatry zimą, Beskidy w styczniu, które oglądałem setki razy w górskich schroniskach podczas włóczenia się w dzieciństwie, młodości, dorosłości. Wieczorem skoczyliśmy z Moją Sportową Żoną na narty, a jej siostra skoczyła z nami na snowboard. Cóż może być cudniejszego niż zaśnieżony, pusty stok Maciejowej w ciepły zimowy wieczór. Ciemne doliny z lampkami, jak te, które w miastach wieszamy na choince. A nartostrada oświetlona lampami jak Stairway To Heaven (tym razem wiem, kto to śpiewał, ale czy wy wszyscy wiecie?). A w niedzielę po nieuroczystym jeszcze śniadaniu skoczyliśmy z MSŻ i córką przedszkolakiem oraz znajomymi na narty w słońcu. Wcześniej zaplanowałem sobie, że zrobię Kombinację Beskidzką – odmianę Kombinacji Norweskiej, w której zamiast skoków na nartach jest amatorskie zjeżdżanie z góry, a zamiast biegu narciarskiego – bieg na nogach. Zostawiłem narty w samochodzie, założyłem dres biegowy (sporo elementów miałem już na sobie), buty do biegania. I MSŻ wróciła do domu samochodem, a ja przez Maciejową, Stare Wierchy i Ponice. Razem 2 h 40 minut jeżdżenia na nartach (z przerwami na odpoczynki córki przedszkolaka, która nieźle sobie radziła na stoku, ale musiała po każdym zjeździe odsapnąć – wtedy dyżurny siedział, a drugie z nas robiło szybki zjazd) oraz 1 h 50 minut biegu. Miało być półtorej godziny, ale droga taka piękna, że mnie poniosło. Biel wycisza, uspokaja, daje inną perspektywę. Wiecie, gdzie miałem dziś wszystkie te przejścia z tekstem bokserskim, który okazywał się raz mniej, raz bardziej do dupy, a w końcu ma się jednak ukazać? Wiecie.

Updated: 12 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.