Grudniowa noc nad Polską. Rano pisałem i na bieganie zebrałem się dopiero przed trzecią. Wtedy już deszcze niespokojne potargały sad. Ciężko wyjść w taką pogodę, ale potem bieganie daje mi jeszcze większą satysfakcję: że jeszcze umiem, że jeszcze potrafię biegać w deszczu, że jeszcze nie mam takiego przymusu komfortu i wygody, żebym nie dał rady czuć się szczęśliwy między kroplami. Na głowie czapka z daszkiem, na uszach ciepła opaska i odtwarzacz mp3. W Trójce czytają fragmenty książki o nocy grudniowej ’81. Przypomniały mi się tamte grudniowe dni, wtedy jeszcze nie biegałem, ale zacząłem bieganie dwa lata później, więc jeszcze w czasie stanu wojennego. Ponury czas, chociaż z drugiej strony młodość, biegiem do przodu. I dobry wynik na mecie – w 1989 roku. To smutne, że nie ma właściwie żadnego święta odzyskania niepodległości przed siedemnastu laty. Bo kiedy to obchodzić? 4 czerwca w rocznicę częściowo wolnych wyborów? W rocznicę powołania rządu Mazowieckiego? Bo przecież nie w rocznicę obalenia Muru Berlińskiego? A może zburzenia pomnika Dzierżyńskiego? Bez sensu. Jest tylko rocznica wprowadzenia stanu wojennego, 13 grudnia. Wracałem z biegania w grudniowej nocy. Zrobiłem 16 km w półtorej godziny z małym hakiem, z tętnem w I zakresie, niestety znów powoli, około 5:50-6:00 każdy kilometr. Wbiegałem do lasu, jak było szarawo, a wybiegałem, kiedy już nadbiegał zmierzch. Fajnie było wrócić na ulice oświetlone latarniami, między sznury samochodów, które świecą jak lampki na choince.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.