Mam jedną nieodwzajemnioną miłość. Nazywa się piłka nożna.
Oglądam mecze z wypiekami na twarzy. Te patriotyczne, kiedy Wisła gra z Parmą albo Legia z Schalke, albo reprezentacja z Portugalią. No i wiecie sami – najpierw nadzieje, potem radość, a na koniec i tak wygrywają Niemcy. W los kibica nieuchronnie wpisany jest zawód, bo o ile reprezentacja nie zdobędzie mistrzostwa świata albo klub nie wygra Ligi Mistrzów – to kibicowanie musi skończyć się zawodem, porażką.
Kocham też grać w piłkę nożną. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Kiedy wczoraj zadzwonił do mnie Kamil maratończyk, że potrzebują zawodnika do drużyny piłkarskiej na turniej mediów, poprzestawiałem plan dnia i rano byłem na hali. Zmieniły się takie hale od moich czasów, w środku sztuczna trawa, trzy boiska małe, które w 10 minut można zmienić w jedno duże. Profeska.
Na szczęście nasza drużyna nie była specjalnie profesjonalna. Prawdę mówiąc tylko dwóch z nas potrafiło utrzymać się przy piłce. Cała reszta markowała grę, po otrzymaniu piłki próbując ją natychmiast komuś podać, żeby mieć alibi. Przy czym podania przeważnie nie wychodziły i wtedy zaczynała się bohaterska walka o odzyskanie piłki.
Piszę o tym z pewną ironią, ponieważ dokładnie opisuje to również mój styl gry. Ja nie potrafię grać w piłeczkę. W liceum jakoś umiałem, ale gdzieś umiejętności uleciały. Nie trenujesz – nie umiesz.
W sumie graliśmy 60 minut, każdy trochę mniej, bo się zmienialiśmy jak w koszykówce. Jeśli miałbym sporządzić własną statystykę, to zaliczyłbym trzy udane podania, w tym jedno, po którym Kamil maratończyk strzelił głową w poprzeczkę, jeden przechwyt i multum kiksów. Jednym słowem żenada.
Kocham tę piłkę. Ale po meczu pozostaje zawód. To jest chyba toksyczna miłość.
Po meczu podjechaliśmy z Kamilem maratończykiem pod Las Bielański. Zrobiliśmy 45 minut biegania w pierwszym zakresie, a na koniec trzy przebieżki po 30 sekund dla rozruszania. I rozciąganie.
Kocham biegać i to co się stało w Krakowie nie ma tu nic do rzeczy. A w sumie meczyk też można potraktować jako element treningu biegowego. Trener R. też na koniec zajęć dawał pograć w piłkę, kosza albo unihokeja, żeby się człowiek rozruszał.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.