Dziś dzień bez treningu. Bieganie uczy pokory. Już tłumaczę, jak te dwa zdania się ze sobą wiążą. To było prawie dziesięć lat temu, mój trzeci maraton w życiu – w Pucku. W pierwszym w Warszawie złamałem 4 godziny, w drugim poległem (prawie 5 godzin) i przyszedł Puck. Mądrzejszy o doświadczenia sprzed roku wiedziałem, że nie można podpalić się na początku, lecieć do przodu jak strzała, bo wtedy strzała spala się na 30. kilometrze i spada w dół na 33. Ruszyłem z pokorą, obiecując sobie, że do połowy trasy nie zrobię kilometra szybciej niż w pięć minut. I tak biegłem, wyprzedzany przez większość biegaczy. Puck to nie jest duży maraton, na półmetku było za mną chyba tylko kilkunastu biegaczy. I to przeważnie starszych lub nieco pokracznych. Finał był dobry. Nie poleciałem do przodu jak z procy, ale przyzwoitym tempem dotarłem do mety łamiąc o kilkanaście sekund założone 3:45. O tym myślałem na wczorajszym treningu. Że serce się rwie do przodu, ale trzeba z tą samą pokorą powoli wbić w nogi te zimowe kilometry. Bo jeśli teraz zacznie się szaleć, podbiegać, to nie będzie wiosną fundamentu na budowanie szybkości. A dziś z pokorą odpoczywałem. Choćby się chciało biegać, to trzeba dać organizmowi szansę na regenerację. Żeby jutrzejszy trening był jak ruch kielnią murarską, a nie lepienie bałwana. Jutro biegam. Nie zgadniecie gdzie. Na Maciejową! Ciekawe, czy ktoś wie, gdzie to jest?
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.