bez przebaczenia – 11 sierpnia 2008

On ci nie odpuści, ani sekundy, ani metra. Wyciśnie z ciebie ostatnią kroplę potu. Bez litości, bez przebaczenia.

Co robić, kiedy nie ma w domu Mojej Sportowej Żony? Owszem, jestem normalny, częściej spotykam się wieczorem z kumplami na piwo. Ale przedpołudniami więcej biegam. Nie tyle z kumplem, co z partnerem. Wirtualnym partnerem, taką opcję można ustawić w G 405. I to jest opcja, która zmieniła moje bieganie.

Gdzieś na przełomie lat 80. i 90. czytałem esej Umberto Eco, który wtedy jeszcze bardziej był szalenie przystępnym językoznawcą niż autorem niezbyt przystępnych powieści. Eco pisał, jak komputer poprawia styl pisania. Co za bzdury, myślałem, w czym ma przewyższać moją maszynę do pisania (młodsi: google)? A jednak. Na maszynie napiszesz wyraz i on już jest napisany. Tak zostaje. Nie będziesz przepisywać strony, żeby wyrazić się zręczniej. A na komputerze. Proszę bardzo w pięć sekund mogę poprawić to zdanie. Mogę je napisać inaczej. Albo jeszcze tak. I tak dalej.

Podobnie dobry sprzęt poprawia jakość treningów. Dawniej chciałem zrobić wybieganie powiedzmy po 5:00. Dobiegałem do lasu w mniej więcej takim tempie. Potem łapałem czas na pierwszym kilometrze. Powiedzmy 4:57. Fajnie. Na drugim. 5:10, oj za wolno. Przyspieszam trochę i jest 5:06, trochę lepiej, jestem już właściwie zadowolony.

A teraz? Ustawiam w urządzeniu wirtualnego partnera na 5:00. I co? Tracę do niego dwie sekundy? Alarm, gonimy. I już jestem sekundę przed nim. Ok, tak trzymać, równo jak w niemieckiej fabryce, do końca, przez dwie godziny. Kiedy skończyłem w ten sposób sobotnie wybieganie byłem trochę zmęczony i bardzo szczęśliwy. Kawał dobrej roboty. Danke.

W piątek zrobiłem interwały, ustawiłem partnera na oko na 4:15. I biegałem trzy minuty na maksa (ok. 3:45), a potem dwie minuty truchtem. Na koniec postanowiłem wirtualnego dogonić, bo był ze 200 metrów przede mną. Ostatni interwał wydłużył mi się do 7 minut i to z narastającym tempem. Doszedłem do tętna 180 (przy HRmax 186), a w domu przed wejściem pod prysznic byłem tak mokry, jakbym właśnie spod niego wyszedł. Za chińskiego boga (nawet w czasie igrzysk) nie wycisnąłbym z siebie tyle bez wirtualnego.

W niedzielę wymyśliłem sobie nowy trening, który zamierzam teraz powtarzać co tydzień. Trzy powtórzenia w planowanym tempie maratonu. Teraz było 3 razy 3 km. Chcę stopniowo dojść przed startem do 3 razy 6 km. To coś takiego, co trenują zawodowcy, opowiadał mi o tym Jan Marchewka tydzień temu, a Marchewka dwa razy był drugi w Maratonie Warszawskim.

Ustawiłem wirtualnego na 4:00. Ale była gonitwa. Za każdym razem nadrabiałem na trzykilometrowym odcinku (wymierzonym oczywiście przez urządzenie) parę sekund. Co za ordunk. Ciekawe z jakiego kraju pochodzi ta firma.

Zaraz wychodzę na kolejne bieganie, to będzie ósmy dzień z rzędu. Dziś siła biegowa: podbiegi, skipy i wieloskoki (na marginesie: nie róbcie wieloskoków jeśli biegacie krócej niż rok, jeśli macie problemy z kolanami, jeśli nie zrobiliście jeszcze maratonu). A jutro ruszam do MSŻ w góry. Plan jest taki: jadę pociągiem do Krakowa, tam wsiadam na rower i po trzech-czterech godzinach (? – 60 km) jestem w Rabce Zdrój. Stęskniłem się do niej. Do Rabki też. 

Updated: 13 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.