piekarnik, grill, Sochaczew – 8 września 2008

Drugi najgorszy wynik w życiu od końca. To nie jest dobra prognoza, nawet jeśli się biegało w piecu.

Po kolei. Piątek był dniem w biegu, co nie służy bieganiu. Wykroiłem pół godziny przed wizytą u ojca na Bielanach. Zrobiłem sześć powtórzeń 3 minuty szybko (po ok. 3:50 kilometr, szybciej nie dawałem rady) na 2 minuty truchtu. Moje ulubione interwały zegarkowe. O podaniach złożonych w tym dniu w ważnych urzędach, rozmowach z ojcem, co tam w Bydgoszczy przed pięćdziesięciu laty, lekarstwach z apteki, autoryzacji wywiadu z Kołeckim przez telefon kilka telefonów, odebraniu z przedszkola trzech dziewczynek (w tym jednej z nieodłączoną babcią), popołudniu z córką licealistką, wieczornej wizycie z dwoma córkami w sklepie sportowym i cudnym wieczorze ze zmęczoną po pracy Moją Sportową Żoną nie będę się rozpisywał.

W sobotę nie biegałem przed niedzielnym startem. Ze sportu był tylko badminton z MSŻ na podwórku. Nie było wiatru, ale słońce tak świeciło w oczy, że trudno nazwać warunki komfortowymi.

A w niedzielę słońce świeciło tak samo, żaden wiatr nie nagonił (do południa) chmur. Razem z fitnessową koleżanką MSŻ Kasią C. i jej chłopakiem pojechaliśmy 60 km do Sochaczewa na półmaraton, kontrolny start przed Maratonem Warszawskim.

Zamiast kontrolnego wyniku wyszedł przypał, upał i niewypał. Każdy na mecie narzekał. Ja i tak obniżyłem sobie poprzeczkę z 1:23 na 1:25 (przy życiówce 1:19), ale opuściłem ją za mało. Biegłem kilometr po 4:02, przez pół dystansu. A potem tempo spadło chyba do 4:20 na kilometr. Ścigałem się z dwoma znajomymi – Pawłem (ostatnio wyprzedziłem go na 40. kilometrze maratonu w Łodzi) i Darkiem (ostatnio wyprzedził mnie na 40. kilometrze maratonu w Warszawie). Najpierw im uciekłem, potem doszli, między 10 a 15 km biegliśmy razem, uciekł Paweł, przegonił go Darek, ja wyprzedziłem Pawła, goniłem Darka – i skończyłem ostatni, nie odparłem kontry Pawła na 20. kilometrze.

Czas dramat – 1:28:36. Drugi najgorszy wynik na półmaratonie w życiu. Piekarnik, piekarnikiem, powszechny zawód na mecie, to też fakt. Tylko Kasia C. się cieszyła, bo w debiucie i to tropikalnym złamała 1:50, była piąta wśród kobiet. Wszyscy inni za metą taplali się w załamkach.

Ale zastanawiam się od wczoraj, czy nie jestem za bardzo przygięty treningiem. Pamiętacie superkompensację? Robimy mocny trening, ściskamy przez to sprężynę, ale potem dajemy organizmowi odpocząć, sprężyna się rozpręża, nasze możliwości rosną. Chyba eksperyment z sześcioma treningami w tygodniu dogina mnie za bardzo. A w ostatnich dwóch tygodniach przed maratonem będzie obóz biegowy (dwa treningi dziennie), dogięcie jeszcze mocniejsze.

Więc od dziś robię sobie luźniejszy tydzień. Zamiast sześciu treningów będą cztery. I to lżejsze, krótsze (przynajmniej dwa pierwsze). Zaraz wychodzę na poniedziałkowe podbiegi. Zrobię tylko sześć, może skrócę skipy, a może je sobie w ogóle daruję. Spróbuję złapać trochę świeżości, zwłaszcza po wczorajszym zagotowaniu. 

Updated: 13 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.