8.30 byłem umówiony w wulkanizacji, żeby zmienić opony na zimowe. Pozornie nie ma sensu, ale jak się jedzie na święta na Podhale, to trzeba mieć trochę zdrowego rozsądku na wszelki wypadek i trochę nadziei na zimę. O 8.40 ruszyłem w stronę Lasu Kabackiego. Kiedy złapałem wymierzoną ścieżkę okazało się, że już jeden porządny trening zmusił mój organizm do przypomnienia sobie co to jest bieganie. Pierwszy zakres (i to z tętnem do 150, chociaż u mnie I zakres kończy się gdzieś koło 155 uderzeń serca na minutę) biegałem o pół minuty na kilometrze szybciej niż wczoraj. Czyli kilometr w 5:20-5:36. To jeszcze powoli, ale już nie żenada. Kocham ten las (wiem, że mówiłem, ale co dzień go kocham na nowo). Wybiegasz zza zakrętu, na ścieżce w oddali widzisz postać. Podryguje miarowo czyli biegnie. Ale na początku nie wiesz czy w tę samą stronę co ty, czy z przeciwka. Wszystko odrealnione przez leciutką mgłę, która lepi się do drzew. I oświetlone bajkowo. Postać się nie przybliża, czyli biegniecie w tę samą stronę. Zniknie za kolejnym zakrętem, a ty skręcasz w stronę blokowiska, bo już masz w nogach ponad godzinę joggingu. Zaliczyłem dziś półtorej godziny. Pod koniec zrobiłem trzy mocne minutowe przyspieszenia (do tętna 160 czyli elegancki II zakres) z przerwą po minucie w truchcie (powinny być dwie-trzy minuty, ale nie miałem czasu). Doradza to trener Skarżyński, żeby przetrzeźwić mięśnie. Z braku czasu zaniedbałem rozciąganie po biegu. No i mam za swoje. Bolą mnie, jak to określiła Moja Sportowa Żona, przywodziciele. Nie wiedziałem, że mężczyźni też coś takiego mają. Jak MSŻ wróci z fitnessu (a dziś prowadzi trzy godziny ciurkiem), to ma mi pokazać, jak je rozciągać. Jutro wolne czyli ‚odpoczynek jako środek treningowy’. Dobrze się zaczyna ten sezon. Dwie pierwsze cegły położone i czuję, że pasują do siebie.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.