Sarenka między modrzewiami na siatkówce oka. Warto biegać.
Lubię takie heroiczne dni, więc się pochwalę. Pobudka 4.50, śniadanie, golenie, samochód 5.45, szosa katowicka, błądzenie między Będzinem a Dąbrową Górniczą i o 9.50 pierwszy dzielnicowy niepodal Chrzanowa i opowieść o facecie, który z nożem w ręku krzyczał na środku miasteczka, że nienawidzi policji. O 12.30 drugi dzielnicowy nieopodal, tym razem wiejskie historie o tym jak facet podczas interwencji wyleciał na policjantów z siekierą. O 15.00 obiad w Zatorze, a o 16.00 trzeci dzielnicowy w Makowie Podhalańskim, który odcinał raz wisielca i w tym momencie uszło z niego powietrze. Nie z dzielnicowego.
I co zrobić z tak pięknie przepracowanym dniem? Zanim dojechałem na noc do teściów w Rabce, przebrałem się w biegowe ciuchy i zatrzymałem się pod Krzywoniem. Taka fajna góra w Rabce. Zdawać by się mogło, że góra. Bo biegniesz z Rabki, wspinasz się, coraz ładniejszy widok na miejscowość, docierasz do grzbietu, szlak prowadzi ścieżką łagodnie pod górę (tu przyspieszam, żeby cały czas mieć tętno w drugim zakresie, nie tylko na podbiegu), jeszcze wyżej… i dobiegamy do Zakopianki, szosy wolnego ruchu Kraków-Tatry.
Na Krzywoniu ostatnio biegałem po styczniowym albo lutowym śniegu. Teraz piękny zielony. Jakby sobie malarka-natura rozłożyła tę zieloną paletę, żeby mnie zaskoczyć jakimś obrazem.
Postanowiłem zrobić 45 minut treningu w II zakresie (tętno u mnie około 160) i w pierwszej części – pod gorę i po grzbiecie – się udało. Ale na zbiegu tego tętna i tak nie osiągnę. Co zrobić z tak pięknie przepracowanym treningiem? Skończyłem go krosem. Trochę w dół, ciut pod górę, tak żeby serce reagowało na te zmiany. Zbiegłem do Rabki na tzw. rympał, przez ścieżki, listowia, przeskakując przez strumienie i parowy. Złapałem w końcu małą dróżkę wzdłuż modrzewiowego młodnika. A tu czmychają przede mną dwie sarny. Jedna w starodrzewiu zagubiła się natychmiast, a druga stanęła w modrzewiach.
Jezu, jakie to było cudne. Te modrzewie takie nierealnie, świeżą zielenią pomalowane. Z tyłu ciemny bór, a w środku obrazu sarenka się na mnie gapi. Tym bardziej mnie to poruszyło, że Moja Sportowa Żona ma ksywkę Sarenka, a bardzo mi się do niej dziś tęskniło, na szczęście mam darmowe minuty w komórce.
I co zrobić z tak cudnie zobaczonym obrazem? Może sfotografować komórką? Nie wyjdzie. Aparatu nie mam. Zacząłem myśleć, kombinować. A to przecież nie tędy droga. Bo możesz taki obrazek zapisać w sercu, na siatkówce oka, zakodować w mięśniach. I na wielu zbiegach, na przyszłych treningach, w różnych górach stanie ci przed oczami ta sarenka z Krzywonia.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.