Godzina na nizinach. W nocy zjechaliśmy z gór. Tak mówią profesjonalni sportowcy: zjechać z gór. Wtedy podobno – zaraz po zjechaniu z gór – osiąga się najlepsze wyniki w konkurencjach wytrzymałościowych. Na dzisiejszym treningu jakoś tego nie zauważyłem. Zapomniałem założyć pulsometr, ale na oko biegałem pierwszy zakres. Na wymierzonym fragmencie trasy wyszło, że w tempie około 5:40 na kilometr. Na weekend został mi jeszcze jeden półtoragodzinny trening. Może w Sylwestra? Ludzie kończą ten dzień ekstremalną zabawą do późna, dlaczego nie zacząć go ekstremalnie wcześnie sportem? Kolejny klocek dołożony. Wieczorem rozmawiałem ze znajomym biegaczem, Zenkiem. Facet po pięćdziesiątce, kiedy szykował się do swojego najlepszego maratonu (przebiegł w trzy godziny z małym hakiem) biegał po 90 km tygodniowo. Ja biegam po 60. Czy to nie za mało? Zobaczymy na wiosnę. Wtedy w bieganiu przychodzą pierwsze żniwa.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.