nowa dyscyplina sportu

To była scena jak z Titanica. Tak to przynajmniej oceniła Moja Sportowa Żona, kiedy opowiedziałem to jej z tą delikatnością i bezsilnością, jaką ma biegacz wymęczony długim jak broda mędrca treningiem. Biegniemy z Kamilem przez Las Kabacki. Dochodzi południe, a ja biegam od rana. Zacząłem o 8.30 zaraz po wymyciu sanitariatów (to moja działka w domu), MSŻ odprowadziła córkę 2klasistkę do szkoły (chociaż dziś mój dzień), pokręciłem się godzinę po dzielnicy i o 9.30 na metrze w Kabatach spotkałem się z Danielem źrebakiem, jego synem Kamilem w wózku (przespał cały trening) oraz Kamilem ze szkła (kontaktowego). (Oprócz tego Kamil jest dyrektorem muzycznym radia, w którym prawie cały czas się mówi i nie puszcza prawie w ogóle muzyki).

Pobiegliśmy 10-kilometrową pętlę po lesie, taki wózek biegowy jest jak łunochód. Potem Daniel z małym Kamilem wrócili do metra, a my z dużym zawróciliśmy do lasu. Ja miałem cel 4 godziny – ostatni raz. A Kamil 3 godziny – pierwszy i ostatni.

Już dochodzimy do Titanica. Mieliśmy wodę do picia, ale ja jak zwykle nie wziąłem żadnego batona. Nawet opowiadałem o tym Kamilowi, że zawsze na 30. kilometrze przypominam sobie, że chciałbym na bieganie wziąć batona, a w domu mi ta myśl przechodzi. I rzeczywiście, po trzech godzinach mojego biegania poczułem ssanie w komórkach.

– To jest właśnie ten moment, kiedy czuję, że zjadłbym coś słodkiego.

I ten moment będę długo pamiętał. Kamil sięga do kieszeni i wyjmuje dwa wielkie cukierki czekoladowe tik-tak. Gdyby oglądali to jacyś widzowie, to na pewno zagrałaby muzyka.

W cztery godziny zrobiłem rekordowe 40 km i 730 metrów. Zdaje się, że GPS oszukał mnie trochę w lesie liściastym i naprawdę przebiegłem z kilometr więcej. Ale bramy maratonu nie przekroczyłem, zrobię to dopiero w Warszawie.

Teraz krótko o treningach w tym tygodniu. We wtorek były ostatnie podbiegi przed Warszawą – 200-metrowe odcinki z Kamilem na Żoliborzu. Dorobiłem do tego parę serii skipów. A w domu brzuszki.

msżW środę – z chudym od tego sezonu Bartoszem szybko pobiegaliśmy po stadionie na Koncertowej. Zrobiłem 12 razy 666 m. Mocno. Tempa między 3:20 a 3:30 na kilometr. Dla mnie szybko. Chyba szybkość przychodzi w odpowiednim momencie. A po treningu porzucaliśmy ciężką piłką.

Dziś po bieganiu czekałem pod blokiem, aż Kamil dokręci brakujące 7 minut do swoich trzech godzin. Zacząłem się rozciągać. Doszedłem do rozciągania mięśnia czworogłowego uda. Stoję tak z piętą przyciągniętą do pośladka (jak MSŻ na zdjęciu obok), w dresie, a tu wychodzi sąsiadka z X piętra. Idzie i nie może powstrzymać lekkiego śmiechu. W końcu zagaduje życzliwie:

– Państwo tacy sportowi jesteście. Ale co to za nowa dyscyplina: stanie na jednej nodze?

W tym tygodniu będzie jeszcze odpoczynek, raz długo i wolno, i raz BNP, pierwszy raz tej jesieni. Zostawiłem sobie jeszcze jakiś granat energetyczny na koniec BPS-u. A w przyszłym tygodniu bomba treningowa – stacjonarny obóz.

 

Updated: 9 września 2010 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.