Jak się wygrywa BNP, jak się wygrywa BMP i cztery inne historie o wygrywaniu – z Maratonu Wrocławskiego.
Ludzie się smażą jak krewetki na patelni – taka metafora przyszła mi do głowy, kiedy patrzyłem z boku na ten horror na ulicach Wrocławia. I jeszcze druga: maraton w piekarniku. Kiedy w wigilię maratonu dawałem wrocławskiej ekipie gazetowej karteczki z czasami, w które powinni celować były dwie liczby – pierwsza, na wypadek, gdyby przyszły skądś chmury i druga, słoneczna z czasem o 15 minut gorszym.
Zanim to mogłem weryfikować widziałem na trzydziestym kilometrze znajomych z bloga, z tras – każdy co najmniej o kilkanaście minut spóźniony wobec własnych ambicji. Ambicje chyba się wypiekły w międzyczasie: Biegofanka uśmiechnięta, Megibieganko uśmiechnięta, Wyspio zaszokowany tym upałem, cały maraton szukał się z Basem, Biegaczu’a przeoczyłem, ale wypatrywałem go chyba o pół godziny za wcześnie. Cichociemni uśmiechnięci, zagadywali przy trasie albo w biegu, bo starałem się podbiegać z gazetową ekipą.
Jacek wyrobił się w tych 15 minutach. To przypadek ciekawy, rok temu w ekipie gazetowej pobiegła Gosia, żona Jacka. Nie udało jej się skończyć Maratonu Poznańskiego, bo nie zmieściła się w limicie czasu, ale swój własny ukończyła – bo do mety dotarła, po sześciu i pół godzinach. Kiedy Jacek zobaczył ją na mecie, to jakby wstąpił w niego święty duch sportowy, zaczął biegać, startować, zgłosił się do drużyny i oto stanął we Wrocławiu na starcie przygotowany na 3:55 czyli z poprawką na słońce na 4:10. Wyszło 4:07, zwycięstwo bez dyskusji.
Czesław, debiutant na emeryturze też powinien złamać 4 godziny. W słońcu wyszło 4:27. Zwycięstwo, dobry bieg.
Darek był jak znak zapytania. Zadumany jak buddysta, mówił, że chce tylko ukończyć, miał biec na jakieś pięć godzin, wystartował na 4:30, a skończył w 5:01 czyli w punkt. Zwycięstwo. Potem zapadł w drzemkę (moim zdaniem zaczął drzemać sporo zanim dotarł do łóżka), a kiedy się obudził zadzwonił i opowiadał o nowych światach, które mu się pootwierały w głowie – maraton w Paryżu, maraton w Nowym Jorku. Zwycięstwo, rodzina K. musi się nastawić na turystykę biegową.
Łukasz miał dobiec w 4:30, a z poprawką w 4:45. Maraton go rozwałkował, jak walec na gorącym asfalcie, wymęczył do ostatnich komórek. Ostatnie prawie 10 km prawie przemaszerowaliśmy razem. I kiedy pouciekały wszystkie bariery do złamania, i 4:45, i 5:00, i 5:15 się wymykało, Łukasz kilometr przed metą się obudził. Pobiegł do końca wyprzedzając i gnając, jakby dawali złoty medal. Ten kilometr i 195 m to było jego zwycięstwo, dotarł w 5:14:35 brutto.
Ja wygrałem właśnie BNP, bieg z narastającą prędkością. To jest mocny trening, taki niewinny, a jeszcze mi szumi w głowie, chociaż od 15 minut siedzę już przy komputerze. Polatałem po Ursynowie, przelatując przez kolejne skrzyżowania tam, gdzie akurat jest zielone światło. 3 km powoli, tempo 5:40. 6 km w tempie zbliżonym do maratońskiego, wychodziło po 3:55-4:00, świetnie jak na mnie, bo ja tempa maratonu na tak długim dystansie to przed startem samemu za bardzo nie potrafię utrzymać. A wygrałem na ostatnich dwóch maksymalnie szybkich kilometrach – po 3:44. Założyłem, że medal wieszam sobie jeśli uda mi się na końcówce utrzymać 3:45 i zarobiłem jeszcze po sekundzie premii. Tak się wygrywa BNP.
A jak się wygrywa BMP? Bieg z malejącą prędkością. Czekam w okolicy trzydziestego kilometra, podbiegam kawałek z Jackiem, zatrzymuję się w cieniu wrocławskiej kamieniczki, żeby poczekać na następnych. I staje koło mnie Piorun. Janusz Piorun, z numeru wyczytałem. Wygląda raczej jak kibic Adamka, nie maratończyk (fajnie było widać poprzedniego dnia dwa typy sylwetek mężczyzn w sportowych ubraniach – biegowe i boksersko-kibicowskie). Janusz debiutuje w maratonie, nie startował dotąd nigdzie, zaczął z kolegami na 3:20 i na trzydziestym kilometrze orientację miał podobną, jak Adamek w dziesiątej rundzie. Pytał o cukierki. Przed oczami miał mroczki i zamglenia.
Postaliśmy, pogadaliśmy, poprosił, żebym mu przypiął agrafkę do numeru startowego, bo sam nie umiał. Okazało się, że zjadł niedawno żel węglowodanowy, kazałem jak dziecku popić wodą, bo miał butelkę w ręku, ale nie za bardzo wiedział, co ma robić. Chciał schodzić, że już nie da rady, ale policzyliśmy ile jeszcze kilometrów do końca i minut do autobusu koniec wyścigu.
Po jakichś 10 minutach Janusz wypatrzył na trasie innego maszerującego i stwierdził, że się z nim zabierze. Ruszył. Po kilku kilometrach szli i tak prawie wszyscy, ja z Darkiem, potem z Łukaszem, ale cały czas Piorun mi chodził po głowie. Dobiegnie? Wiadomo że nie. Ale czy dotrze? Nie wygra z maratonem biegiem, ale czy wygra ze sobą? Z tym naturalnym odruchem, żeby zejść, skoro odłączyli prąd, napięcie spada i można już tylko lądować lotem ślizgowym.
Sprawdziłem dziś rano. 4:36. Bieg z malejącą prędkością, klątwa wszystkich biegaczy, może być zwycięstwem.
biegofanka
2011/09/12 19:32:46
… i było to zwycięstwo…:))
–
biegofanka
2011/09/12 19:39:49
U mnie też chyba po trzydziestym trzecim kilometrze akumulatory wysiadły i w pewnym momencie stwierdziłam, że muszę przejść w marsz… nie dam rady biec, już nogi nie chciały… dziwiłam się, dlaczego… przecież w Krakowie cały maraton przebiegłam, ani ciut metra nie szłam, a tutaj, niestety, przeszłam w marsz i potem przed punktem w bieg, za punktem znowu bieg, aby przejść potem w marsz… tak biegłam i szłam, aż na dwa kilometry przed metą mówię sobie: „o nie, teraz masz już tylko 2 km, musisz pięknie pobiec”… i pobiegłam, też bardzo szybko, jakby nowe, dodatkowe siły we mnie wstąpiły. I nogi nie bolały i biegło się lekko… psychika… dotarło, że to tylko dwa kilometry zostały, więc nogi już same niosły… tylko dlaczego nie chciały tak nieść na 10 km przed metą…
–
mrz
2011/09/12 20:04:54
Wojtku, jesli pamietasz, pozdrawiałem Cie na 7-8 km, na Wybrzezu Wyspianskiego. Wiem, ze byłeś zaskoczony jak krzyknałem „Cześć Wojtek”. W moim drugim maratonie w tym roku czas o 20 minut gorszy, ale swiadomie biegłem „z głową”, z myślą, że nie walcze z czasem a tylko chcę ten bieg ukończyć, bo przeciez dla nas, amatorów, liczy sie to przezycie, atmosfera i przyjemność uczestnictwa w czymś niedostępnym dla tak wielu. I musze powiedziec, że upał nie był największym problemem, a własnie kontrola swojego organizmu, żeby nie przesadzić i nie skończyc jak tylu, ktorym nagle odcięło zasilanie. I moze czas miałem nie taki jaki sobie wymarzyłem, ale za to skończyłem z usmiechem na ustach.
–
piotrek.krawczyk
2011/09/12 20:06:41
Kto dobiegł wczoraj, ten wygrał. Jeden bardziej, inny jeszcze bardziej… A Dziki zapisał się na półmaraton w Szamotułach. Będę się tułał po Szamotułach 🙂 A dziś Dziki BNP na 12 km po Łosiowych Błotach, Kalinowej Łące i okolicach czyli po Lesie Bemowo bardzo blisko domu. I lotnisko blisko. Całość znacznie szybciej niż najwolniejsza piątka na wczorajszej połówce: 5 km – tempo 4’47
5 km – 4’28
2 km – 4’09
BNP. A na zawodach wychodzi BMP… SFX kpił dziś przyjaźnie, że na zawodach robię odwrotność treningów. Coś w tym jest. Nie mogę odżałować wczorajszego podium. Trochę chodzi o samo podium, bardziej o zaniechanie walki. Ostatecznie, według oficjalnych wyników miałem minutę do 3 miejsca i 1 min 20 sek do drugiego w kategorii. Taka okazja nieprędko się pojawi. Dziki ma sobie to odpuszczenie za złe. I mam rację. Świadczy o tym świeżość na dzisiejszym treningu. Powinienem dziś ze zmęczenia i wyczerpania wątpić w sens jak bohaterowie z Wrocławia, np. Marsz. Gdybym pobiegł wczoraj przyzwoicie, dziś byłby czas na odpuszczenie, odpuszczenie treningu po przyzwoitym starcie byłoby oczywistą oczywistością, bo nie powinienem być w stanie w ogóle biegać tylko ewentualnie truchtać. Dziki. Odezwę się, jak zrobię coś z sensem. Bo wstyd. Dziki
–
zinn2
2011/09/12 20:07:50
Mnie też upał wykończył, byłem przekonany, że dam radę cały dystans przebiec, a tymczasem od ok. 25 kilometra fragmenty biegu przeplatane były marszem. Dopiero od znaku 40km do końca wykrzesałem resztki sił, wyszło 4:53 netto, cel minimum – złamanie 5h w debiucie osiągnięty, szkoda, że nie udało się zrobić 4:30 w które nieśmiało celowałem (chyba nawet realne – na półmetku miałem poniżej 2:10). Narodził się pomysł pobiegnięcia w Poznaniu – wczoraj nie chciałem o tym słyszeć, dziś zaczynam się poważnie zastanawiać. Fajnie byłoby sprawdzić na ile mnie stać w jakichś normalniejszych warunkach.
–
majka.bally
2011/09/12 20:25:07
Dziki! Jesteś niesamowity! Dzięki za newsa!
Szamotuły to rzut beretem od Poznania, więc do zobaczenia! Szkoda, że to tydzień po maratonie w Poznaniu- nie sądzę, by mój Michał i ojciec zdecydowali się ze mną pobiec. No ale zobaczymy. Spodziewam się w Szamotułach samych hard corowców (inaczej zwanych DZIKIMI), ale jestem pełna motywacji.
–
1.marsz
2011/09/12 20:46:44
szukanie sensu w szamotułach…, zagubił się po połówce we wrocławiu może się odnajdzie…przecież sens nie może zaginąć bezpowrotnie?, dziki, kiedy jest ten bieg?
marsz
–
majka.bally
2011/09/12 20:54:31
23.10.
–
ocobiegatu
2011/09/12 20:59:39
Jak zwykle biegacze piszą , że w maratonie chód to cos w rodzaju wstydu . Dla mnie nie jest tak. Jak sie szykowalem do debiutu w maratonie dwa lata temu to postanowilem ,ze musze miec drugi silnik w oco samolocie..:).Trenowalem chod sportowy , myslalem o maratonie bieg/chod – pol na pol. Ostatecznie pierwszy silnik byl sprawny. Nie chodzilem. Mysle jednak ,ze dla amatorow , debiutantow na maraton trenowanie chodu sportowego jako „drugiego silnika w samolocie” by sie przydalo. Co to dla zabawy zrobic sobie treningi bieg/chod sportowy w proporcji powiedzmy 4 :1 . Chod sportowy wyrabia uważność na technike, priopriocepcję , czyli gdzie sa poszczególne cząstki ciała, lina …a to działa…:). Pewnie ,że po 30km nawet te wytrenowanie w chodzie sportowym nie zadziała w 100% ale jest pewność jednak ,że ile tam nie stracimy przez zmęczenie to jednak poprzez tą technikę potrafimy łatwiej zachować cenną energię.Nie chodzimy zupełnie bez pomysłu , bezwładnie.
–
1.marsz
2011/09/12 21:30:07
dzięki majka, termin wygląda dobrze; przyznam oco, że ja też uważam, że maraton powinno się przebiec ale każdy może mieć inne podejście, zwłaszcza na wiaduktach na gądowie…, ja bym sobie tego mw nie zaliczył gdybym szedł ale dostałem taki wycisk, że łagodnieję w swojej opinii
marsz
–
megibieganko
2011/09/13 00:00:34
Dzięki za kibicowanie. Miło czytać to po czasie . Upał rzeczywiście we Wrocławiu sponiewierał maratończyków. Johnson dla Ciebie zatem wielki szacun za triathlon w podobnej pogodzie. Cieszę się ,że w końcu poznałam Biegofankę i tym razem rozpoznałam Wojtka na trasie. I Alenę widziałam na rynku Dzięki za doping. Fajnie było Was zobaczyć. Zakładałam ,że przy takiej pogodzie nie ma co szaleć z życiówką więc z Zenkiem, (chciał tylko przebiec – to był jego 12 maraton …w tym roku) potulnie biegliśmy za balonikami na 4:15. Koło 20 km mój żołądek. coś przestał wchłaniać płyny i słońce grzało niemiłosiernie więc zwolniliśmy. Na 30 km wszystko wróciło do normy i stwierdziłam, że w sumie jest ok. Było trochę cienia, humor dopisywał.. Niestety na 33 km na wodopoju zgubiliśmy się z Zenkiem Ja myślałam ,że pobiegł do przodu więc wyrwałam go szukać potem zwolniłam myśląc ,że jest z tyłu. Okazało się potem, że widział mnie z przodu i stwierdził ,że nie da rady. A na dodatek ta Magda , która miała tylu kibiców z transparentami na trasie zaczęła biec koło niego zygzakiem i razem już holowali się do mety. Wcześniej gdy widzieliśmy jej kibiców z transparentami Zenek śmiał się ,że to moi podstawieni fani. A potem zamienił mnie na właściwą Magdę;). Ostatnie prawie 200m dobiegałam w towarzystwie mojego trzylatka , który dopadł mnie przed metą . Wiedziałam, że wynik słaby (4:29:48 netto), ale jakie było moje zdziwienie dzisiaj gdy okazało się, że open byłam 1269 na 2773 osoby, które ukończyły maraton .69 wśród kobiet na 296.Od 10 km wyprzedziłam 851 osób. Podobają mi się te cyferki;). I jeszcze jedno byłam … 4 w kategorii w Mistrzostwach Polski Nauczycieli. Maraton w takich warunkach to bardzo ciekawe doświadczenie.
–
ocobiegatu
2011/09/13 16:49:14
Tak – ciekawe doświadczenie i to jest bardzo ważne i cenne. Wrocław wykazał się perfekcją w zorganizowaniu tej pogody…:). Sam żałuję ,że nie brałem udziału.
Może długo takiej okazji nie będzie. Perfekcja miasta co do godzin nawet , nie mówiąc o dniu.Obserwowałem temperatury, niebo – dni wczesniej i po maratonie. Humorystycznie powiem, jako mieszkaniec Wrocławia, że Wrocław nie mógł tego lepiej zrobić…:).Pewnie będą nowe kawały u maratończyków co do Wrocławia..:). Hasło reklamowe Wrocławia – Wrocław miastem spotkań – trzeba dodać – w słońcu spotkań..:).
–
tomikgrewinski
2011/09/14 23:55:01
Bieg z malejaca prędkością – dobre
Dokładnie tak sie czułem w poniedziałek po sobotniej 30-tce
Na szczęście dzisiaj wszystko wróciło do normy
–
johnson.wp
2011/09/15 00:07:59
Towarzystwo odpoczywa po niedzieli? Nie w Poznaniu:) Pędzące Pyry gromadzą się w piątek na zebraniu sprawozdawczo-a być może też-wyborczym, chociaż to w tym roku jakiś taki nudny temat. W każdym razie gdyby ktoś z poznańskich blogowiczów, jawnych lub tajnych, chciał wysłuchać prelekcji Burego pt. „Hey! Mr. Tambourine Man, play a song for me – czyli wypruć żyły dla ulotnej sławy”, to zapraszamy w piątek do knajpy „Post-Office” na Starym Rynku (5m od Pręgierza) o godz. 17. Kierujcie się w głąb knajpy, a poznacie nas po urzeźbionych łydach i nietypowym słownictwie.
W temacie BNP to mam swoją wersję: TNP czyli tydzień z narastającą prędkością. Wtorek 95% tempa maratońskiego, czwartek 100%, a w niedzielę 111% czyli półmaratońskie. Tak mnie najbardziej podchodzą takie numery. A u Was półmaratońskie wychodzi na ile %?
Waga ustaliła się na 67 -1kg, czyli, że mógłbym wydać poradnik „Schudnij trzy etapowo w weekend”. A w tym tygodniu 16km w tempie 95% TM zmieściło się w większości w I zakresie.
–
basdlamas
2011/09/15 08:16:51
Bas aktualnie nie biega, chodzi tylko na basen – nogi niby ok.. ale odpuszczam narazie, trzeba się doleczyć i odpocząć. Bas lepiej biega po dobrym odpoczynku:))) to jak każdy w s umie. Trochę żałuje braku biegania bo jest BAsowa pogoda:), ale do Poznańskiego Maratonu muszę się zregenerować:)
–
sten2007
2011/09/15 09:19:16
DZIKI – wcześniej pisaleś, że byłeś z córką u kogoś od stóp. Szukam kontkatu do ktosia, który mi zbada nogi i ewentulanie dobierze wkładki.