Nie ma lekko. Musi być ciężko.
Może w tym jest najgłębsza metafora ludzkiej egzystencji: nie ma lekko. Jeśli poluzujesz, powietrze uchodzi, zostaje dętka. W pracy, w związku, w życiu i w treningu. Przez lata bliska była mi filozofia Kubusia Puchatka, swoiste jakoś to będzie, bo zawsze jakoś jest, jest do przodu, bo wszystko płynie, nie tylko misie-patysie. Ale teraz z pewną taką nieśmiałością patrzę na moje możliwości sportowe po kilku tygodniach wyluzowania. Dętka.
W piątek były Fasolki córki przedszkolaka czyli okazja do krótkiego 45-minutowego treningu czyli bieganie szybkie albo mocne, w tym wypadku mocne czyli siła biegowa. Porobiłem 530-metrowy podbieg na Agrykoli między Łazienkami a Parkiem Ujazdowskim, taki mamy ekskluziw w stolicy. Czasy między 2:17 a 2:27. Nie tak źle, ale.
Ale kiedy już napompuję sobie trochę formę, to mogę te podbiegi robić poniżej 2:10. A rekord mam 2:01. No i jeszcze raz wylazł brak szybkości – najlepszy podbieg był w tempie grubo powyżej 4:00 na kilometr. A to trochę za wolno, bo ja chcę przebiec maraton w tempie 3:59.
Obawiam się, że teraz czytają już tylko maniacy matematyki. Ale to nie chodzi tylko o liczby. Liczby pozwalają ściśle wyrazić to, co można poczuć i bez liczb. Poczucie dętki.
W sobotę wyszedłem rano na dwugodzinne bieganie. Założyłem pulsometr i pilnowałem tętna, żeby było w górnej części pierwszego zakresu (145-150), tempo było tylko pochodną (sorry za tę matematyczną terminologię dziś). Wyszło, że biegam pierwszy zakres po 5:25-5:35 kilometr. O jakieś trzy kwadranse wolniej (tzn. o 45 sekund) niż w formie. Dętka.
W dodatku przez pół soboty byłem zamulony. Normalnie bolały mnie stawy, miednica, całe to środowisko wodne w organizmie. Potrzebowałem drzemki, a nie było na to sposobności, zakupy z Moją Sportową Żoną, bo obiad ze znajomymi, bo wizyta znajomych. Siły odzyskiem dopiero wieczorem, kiedy położyliśmy się z MSŻ. Nie tak całkiem dętka.
W niedzielę od rana szykowaliśmy rodzinny obiad przedświąteczny (dla tych, co zostają w Warszawie), więc nie pobiegłem w zawodach na 5-10-15 km w Lesie Kabackim. Daruję wam już tłumaczenie tej matematyki, jeśli ktoś ciekawy może poszukać na forum biegajznami.pl zawodów pod nazwą Guzik. Świetne jedzenie i odpoczynek od biegania.
A dziś była poranna orka. Dobiegłem do Góry Latawcowej, mamy taką zawieszoną między miastem a lasem. Tam z urządzeniem na G. znalazłem 100-metrowy podbieg, chciałem porobić podbiegi w szybszym tempie niż w piątek. Niestety guzik z tego wyszło, bo nachylenie ma chyba kilkadziesiąt procent i tempo było takie, że ze wstydu nie podam. No sorry, ogólnie dętka niestety.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.