Ścieżka Canaletta

Chyba mam dzisiaj okres. Dostałem miesiączki pierwszy raz w życiu, powinienem przynieść zwolnienie od lekarza albo od nieżyjącej mamusi, usiąść na ławce dla niećwiczących, powtarzać matmę albo gegrę – a nie uprawiać sport.

Zanim dalej będę bił w ten rozdzierający dzwon – dygresja. Napisałem słowo „uprawiać” i skojarzyło mi się z seksem, bo tak. I przypomniało mi się zdanie na jakie natrafiłem wczoraj w „Bieganiu metodą Gallowaya” w rozdziale „Czy dzieci powinny biegać” (s. 263): na temat wieku 13-18 lat: „Zachęcaj dziecko także do innych form aktywności obok biegania – do nauki, muzyki, randek, pracy nad kroniką szkolną itd.”.

Autentyk 🙂

To jeszcze o źle napisanych książkach. Wczoraj wieczorem skończyłem książkę, którą stawiam na półce najgorszych książek przeczytanych w życiu – „Trzydziesty kilometr”, powieść z wątkiem biegowym w tle. A dziś na bieganiu kończyłem jedną z najgorszych książek, jakie słuchałem w życiu „Ja, Anielica”. Nie mam pewności, czy mi wolno pisać takie rzeczy, skoro nie jestem już bezstronny, sam uczestniczę w zawodach literackich – ale język tych książek jest tak zły, że nie mogłem wytrzymać. Jak wypracowanie. Pokaz infantylizmu biegowego (w pierwszym przypadku), a kobiecego w drugim. Wiki, która została diablicą kumpluje się z Lucyferem, arachaniołem Gabrielem i diabłem Beletem, który boi się gorejących mieczy. Też autentyk.

Biegało mi się dziś gorzej niż słucha się tej książki. Ale zaczęło się od lańska w ping ponga. Na wolnych było jeszcze jako tako. A potem zaczynamy mecz i jestem jak chłopiec z drewna z patelnią zamiast rakietki. Returny wywalam na aut, własnymi serwami zapraszam Dzikiego do skutecznych ataków. W pierwszym secie przy stanie 0:10 przypomniało mi się, jak Sabine Lisicki przy stanie 0:5 w gemach prosiła na korcie po polsku mamusię, że nie chce przegrać do zera w meczu z Radwańską i urwała honorowego gema. Ja urwałem nawet trzy punkty, ale co z tego, zaraz i tak było po secie.

W drugim stawiałem opór, w trzecim nie stawiałem, w czwartym prowadziłem już 8:6 i nagle stanąłem. Jak polskie siatkarki przerażone podświadomie perspektywą awansu na igrzyska. Przegrałem chyba do dziewięciu, a może nawet do ośmiu i było po meczu.

Dziwny jest ten sport.

Po meczu była rytualna cola i bieganie, żeby jeszcze o godzinę odwlec branie się za pracę. Chciałem zrobić łagodne BNP – pół godziny wolno (po 5:00), 15 minut w tempie maratońskim, 10 w półmaratońskim. Już na wolnym odcinku tempo każdego kilometra zjeżdżało niebezpiecznie do 5:15. Tempo maratońskie wyszło – ale z ostatniego maratonu, w którym ledwo się obroniłem przed Radwańską. Tempo półmaratońskie – gdzie tam, znów z 15 sekund obsuwy, chociaż półmaraton też spieprzyłem.

Jedno pocieszenie, że Ścieżka Canaletta nad Wisłą piękna. W Stołecznej piszą, że przetrzebiona, ale to chyba tylko koło zoo. Bliżej stadionu zielono do szaleństwa, pachnie organiczną wiosną, rzeka jak marzenie. I widok, jaki odmalował Canaletto na tych rycinach z podręczników szkolnych. Chciałbym tę nazwę podlansować, dlatego jest w tytule.

Nie zawsze można się ucieszyć czasem, wynikami, czystym sportem. Ale zawsze można się ucieszyć na bieganiu.

Updated: 7 maja 2012 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.